"And the winner is..." - relacja z oscarowej gali 2017

"And the winner is..." - relacja z oscarowej gali 2017

           Nie wszystkim się chce. Nie wszyscy mogą. Oglądanie Oscarów to właściwie małe poświęcenie, więc jak się już ktoś na to decyduje, to trzeba sobie naprawdę dobrze rozplanować tak naprawdę trzy doby, zatem ja tutaj dla Was całą galę zrelacjonuję z krótkimi komentarzami.



2.40 Witam Was dopiero teraz, bo mi się troszkę przysnęło i zamiast o 1.55, wstałam o... 2.35, więc... dobra tam i tak jeszcze się dobrze nie zaczęło. Opening sobie nadrobię i a potem się EDIT dorobi. :)

2.48  Właśnie Alicia Vikander prezentuje nominacje w kategorii najlepszy aktor drugoplanowy. Po cichu liczę na Michaela Shannona, ale za Mahershalę się nie obrażę. Zobaczymy. Można na Alicię popatrzeć chociaż.

2.49 Jest! Maherhala Ali otrzymuje swojego pierwszego Oscara za rolę w "Moonlight".

W sumie to jestem zadowolona

3.18 Trochę się opuściłam, ale Wy w sumie jakoś za wiele ciekawego nie przegapiliście.

Najlepsza charakteryzacja i fryzury - "Legion samobójców"
Najlepsze kostiumy - "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć"

I tu mi się bardzo nie podoba, No jak można było nie dać Oscara za kostiumy dla "Jackie" czy "La La Landu". Nie podoba mi się. Bardzo mi się nie podoba.

Najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny - "O. J.: Made In America"

Neutralność.

3.20 Teraz czekamy na nagrodę dla Violi Davis.

3.26 Wcześniej Jimmy przygotował małą niespodziankę dla gości.

3.27 Teraz najlepszy dźwięk i montaż dźwięku.

Ja kibicuję bardzo mocno "Nowemu początkowi" - musi mieć chociaż jedną statuetkę.
I dostał za montaż dźwięku, a ja jestem baaardzo zadowolona. Za dźwięk - "Przełęcz ocalonych". Tu mi się podoba, choć ja typowałam na odwrót. :)

3.32 Ooo teraz moment, na który bardzo czekałam, czyli jak Mark Rylance będzie wręczał Oscara.

3.35 Nie nastawiałam się, że Kimmel aż tak będzie sobie dobrze radził. No świetny gość jest!

3.48 Oscara za rolę drugoplanową w 100% zasłużenie zdobyła Viola Davis za film "Fences". Ta cudowna mowa. Zobaczcie sobie na necie, a ja idę sobie popłakać. Ta kobieta jest fantastyczna!

3.49 Goście w studio Canal + są tak przeróżni. Różny styl wypowiadania się, różne gusta, różna energia - troszkę nierówno.

3.56 Dzisiaj mówimy dużo o inspiracjach, więc Charlize Theron przedstawia Shirley MacLaine, a następnie razem będą wręczać Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny.

3.59 Zwyciężył "Klient", więc mieliśmy okazję wysłuchać w 100% politycznej przemowy w imieniu reżysera, który nie mógł przyjechać, bo chciał wyrazić swój protest. A ja tak liczyłam na "Toni Erdmann"...

4.01 Ale mistrz! Sting śpiewa "The Empty Chair". To jest jednak genialny wokalista, Ta czystość. Te emocje. Ja już płaczę, a to dopiero początek piosenki.

4.09 No cóż. W kategorii krótkometrażowch filmów animowanych obyło się bez zaskoczeń i statuetkę zdobył Pixar za "Piper". Ok, ok.

4.11 Nagroda za najlepszy długometrażowy film animowany znów wędruje do Pixara za "Zwierzogród". Podoba mi się. Nawet bardzo, ale wśród tych filmów praktycznie każdy zasługiwał.

4.13 Jamie Dornan i Dakota Johnson będą teraz wręczać Oscara za najlepszą scenografię, Jak tu nie dostanie "La La Land", to się obrażam.

4.15 Jest! Pierwszy Oscar dla twórców "La La Landu"! Nagroda za scenografię - w pełni zasłużona, bo jest w tym filmie przegenialna.

4.24 No zrobili gag z "przypadkowymi ludźmi z autobusu". Początek spoko - podobało się nawet, ale jak to się rozwinęło. No troszkę żenady.

4.32 Oscar za efekty specjalne powędrował jednak do twórców "Księgi dżungli". Szkoda mi trochę "Kubo i dwie struny".

4.35 Teraz Oscara za najlepszy montaż będą wręczać Seth Rogen i... Michael J. Fox. "La La Land" ma być!

4.38 No nie podoba mi się znowu. Nie mówię, że nie zasłużenie, ale tak liczyłam tu na "La La Land", a nagrodę dostała "Przełęcz ocalonych". :( Ale ok, teraz mały Sunny Pawar, czyli najlepszy punkt "Liona". Taki słodziak! <3 Cudny

4.44 Oscara za najlepszy krótkometrażowy film dokumentalny dla "White Helmets". Bardzo dobrze. Bardzo

4.49 Najlepszy krótkometrażowy film aktorski - "Chór".

4.52 Kimmel - Miszczu!

4.54 Nareszcie w studiu Canal + jest Pan Michał Walkiewucz. Nareszcie!

4.57 Wracamy do Dolby Theatre, a tam Javier Bardem mówi o Meryl w "Co się wydarzyło w Madison County?", a potem będą wręczać Oscara za najlepsze zdjęcia.

4.59 Mamy Oscara! Znaczy "La La Land" ma! Znaczy Linus Sandgren ma za zdjęcia. Pięknie! Wracamy na prostą.

5.03 Wstawka z twittami - genialna! Naprawdę! Genialna!

5.04 Teraz Ryan Gosling i Emma Stone zapowiadają Johna Legenda, który zaśpiewa "City Of Stars" i "Audition" z "La La Landu".

5.08 Dobra, "City Of Stars" zaśpiewał okropnie, ale "Audition" za to - genialnie!

5.11 Teraz będzie muzyka oryginalna i piosenka. Kibicuję całym serduszkiem "La La Landowi". No musi wygrać! No musi! Jak nie wygra, to coś będzie już mówiło o Akademii.

5.14 Oscara za najlepszą muzykę oryginalną wręcza Samuel L. Jackson.

5.16 Bez zaskoczeń - Justin Hurwitz za "La La Land".

5.17 Za piosenkę - to samo. Wygranym zostaje Justin Hurwitz, Benj Pasek, Justin Paul, no i chyba... Ryan Gosling za "City Of Stars". Nagrodę wręczyła Scarlett Johansson.

5.20 Ledwo co się ogarnęłam po najlepszej piosence, a tu In Memoriam przy utworze "Both Sides Now" z repertuaru Joni Mitchell - nigdy jeszcze nie miałam okazji nie płakać. :(

5.27 Teraz scenariusze, których - jak pewnie niektórzy z Was wiedzą - bardzo się boję. W oryginalnym powinien wygrać "Manchester By The Sea", a raczej wygra "La La Land", a w adaptowanym wygra "Moonlight", a powinien - moim zdaniem - "Arriva;".

5.29 Nagrodę za najlepszy scenariusz oryginalny wręczą Ben Affleck i Matt Damon, To śmianie się z Damona jest po prostu genialne! :) Liczę bardzo na "Manchester By The Sea".

5.32 Jest! Oscara za najlepszy scenariusz oryginalny zdobywa Kenneth Lonergana, czyli "Manchester By The Sea".

5.33 Amy Adams teraz wręczy Oscara za scenariusz adaptowany, a w tle "Endless Love". Proszę o "Arrival"! Proszę!

5.35 No nie podoba mi się, Liczyłam na nagrodę dla Erica Heisserera za "Arrival". No dobra, No może być.

5. 36 Kolejna słodka niespodzianka od Jimmy'ego i ta reakcja Taraji P. Henson. Ciasteczka oraz donuty.

5.41 Halle Berry ogłosi teraz zdobywcę Oscara za najlepszą reżyserię, Aktorka wygląda - moim zdaniem - rewelacyjnie!

5.42 Damien Chazelle zdobywa Oscara za reżyserię "La La Landu", przez co staje się najmłodszym zdobywcą nagrody w tej kategorii w historii. Reżyser ma 32 lata.

5.47 Brie Larson wręczy teraz nagrodę dla najlepszego aktora pierwszoplanowego. Casey! Casey! Casey!

5.51 Tak jest! Oscara za najlepszą rolę pierwszoplanową otrzymuje Casey Affleck. Czekam na memy z Benem. Bardzo fajnie. Bardzo. Nagroda w pełni zasłużona - chyba jak żadna dzisiejszego wieczoru (albo raczej nocy).

5.54 Nadchodzi historyczny moment! Leo wręczy komuś Oscara! :D

5.57 Emma czy Natalie?

5.58 Emma Stone zdobywa swojego pierwszego Oscara za rolę pierwszoplanową w "La La Landzie". Taka piękna mowa! Ta autentyczność! Uwielbiam tę dziewczynę!

6.04 Teraz Warren Beatty i Faye Dunaway ogłoszą zwycięzcę w kategorii najlepszy film. Proszę! Bardzo proszę o "La La Land"!

6.08 Wygrywa "La La Land"!!!

6.16 A nie, jednak nie. Wkradł się mały błąd i przeczytano złą kartkę.

Oscara za najlepszy film dostaje:

"Moonlight". :(


Przewidywania oscarowe 2017 prosto od wróżbity Macieja

Przewidywania oscarowe 2017 prosto od wróżbity Macieja

       W niedzielę w nocy odbędzie się gala wręczenia nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej 2017. Głównym faworytem gali (i moim właściwie też) jest La La Land (14 nominacji), ale w wielu kategoriach liczą się także Moonlight i Nowy początek (po 8 nominacji). Jeśli ktoś będzie oglądał rozdanie na żywo tak jak ja, to zapraszam do dzielenia się wrażeniami na Twitterze (z prawej strony bloga można wejść na mój profil).
       Postanowiłam się zatem pobawić w małe obstawianie tych nagród, choć oczywiście w nie wszystkich kategoriach.


Najlepszy film

WYGRA: La La Land
MOŻLIWA NIESPODZIANKA: Moonlight
POWINIEN WYGRAĆ: La La Land
NIEWYBACZALNIE POMINIĘCI: Zwierzęta nocy

     La La Land to film pełny. W stu procentach przemyślany. Trzyma się idealnie swojej konwencji. Świetne aktorstwo, genialna reżyseria, fantastyczna muzyka. Czy to aby rodzi nam się legenda? Zobaczymy. Nie kocham Moonlight, czyli drugiego faworyta, ale mam swoje dwie dopuszczalne w ostateczności alternatywy - Arrival i Manchester By The Sea. Nie wiem za to, jak można było pominąć Zwierzęta nocy - film, który zrobił na mnie piorunujące wrażenie i liczyłam, że zostanie doceniony.

Najlepszy aktor pierwszoplanowy

WYGRA: Cassey Affleck - Manchester By The Sea
MOŻLIWA NIESPODZIANKA: Denzel Washington - Fences
POWINIEN WYGRAĆ: Cassey Affleck - Manchester By The Sea
NIESŁUSZNIE POMINIĘCI: -

       W tym roku nie ma drugiej kreacji, która by aż tak zasługiwała na Oscara. Owszem, Gosling nie wystąpił źle, ale, moim zdaniem, on nie gra w filmach, on występuje w kolejnej podobnej roli, tylko w innym klimacie. Lee Chandler w wykonaniu Cassey Afflecka jest po prostu postacią z krwi i kości, z charakterem, takim prawdziwym bohaterem.


Najlepsza aktorka pierwszoplanowa

WYGRA: Emma Stone - La La Land
MOŻLIWA NIESPODZIANKA: Natalie Portman - Jackie i Isabelle Hupert - Elle
POWINIEN WYGRAĆ: Natalie Portman - Jackie lub Emma Stone - La La Land
NIESŁUSZNIE POMINIĘTE: Amy Adams - Nowy początek, Amy Adams - Zwierzęta nocy

       Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że Oscara zgarnie właśnie Emma Stone i właściwie... dla mnie nie będzie jakiejś wielkiej tragedii. Zarówno, Em, jak i Nat, należą do moich ulubionych aktorek, więc za obie trzymam kciuki, a o wygraną którejś z nich jestem absolutnie spokojna. Rola Natalie jest jednak bardziej ambitna (moim zdaniem, lepsza niż ta w Czarnym Łabędziu), więc jakoś bardziej mi pasuje na tę wygraną i wydaje mi się, że bardziej zasługuje.

Najlepszy aktor drugoplanowy

WYGRA: Mahershala Ali - Moonlight
MOŻLIWA NIESPODZIANKA: Dev Patel - Lion. Droga do domu
POWINIEN WYGRAĆ: Michael Shannon - Zwierzęta nocy lub Mahershala Ali - Moonlight
NIESŁUSZNIE POMINIĘCI: -

        W tej kategorii sytuacja statystyczna stała nam się bardzo niejasna. Cieszę się, że Michael Shannon został doceniony nominacją i bardzo bym się cieszyła, gdyby dostał również statuetkę. Po prostu, chepeaue bas! za tę rolę. Genialną perełkę wygraną gestami, mimiką i pojedynczymi niuansami. Jednocześnie, nie mam nic do tego, aby Oscara zdobył Mahershala Ali - podobnie wspaniały i naturalny.

Najlepsza aktorka drugoplanowa

WYGRA: Viola Davis - Fences
MOŻLIWA NIESPODZIANKA: -
POWINIEN WYGRAĆ: Viola Davis - Fences
NIESŁUSZNIE POMINIĘTE: -

         W tym przypadku komentarz jest zbędny. Viola jest w Fences po prostu G E N I A L N A i bardzo zasługuje na statuetkę.

Najlepszy reżyser

WYGRA: Damien Chazelle - La La Land
MOŻLIWA NIESPODZIANKA: -
POWINIEN WYGRAĆ: Damien Chazelle - La La Land
NIESŁUSZNIE POMINIĘCI: Tom Ford - Zwierzęta nocy

      Damien Chazelle utrzymał w La La Landzie pełną kontrolę nad aktorami, kadrowaniem. Wszystko jest tam świetnie rozplanowane, więc uważam, że to najlepszy wybór na zwycięzcę statuetki. Niestety, to kolejna kategoria, gdzie pominięty został Tom Ford.

Najlepszy scenariusz oryginalny

WYGRA: Damien Chazelle - La La Land
MOŻLIWA NIESPODZIANKA: Kenneth Lonergan - Manchester By The Sea
POWINIEN WYGRAĆ: Kenneth Lonergan - Manchester By The Sea
NIESŁUSZNIE POMINIĘCI: -

     Nie będzie tragedii, jeśli Oscara zdobędzie w tej kategorii La La Land - nie zepsuje mi to jakoś bardzo humoru, ale dramat Kennetha Lonergana jest równie genialny, ale kameralny, a Akademia raczej nie gustuje w takich produkcjach. Warto by docenić w tej kategorii właśnie Manchester By The Sea. Nie powiem, czytałam oba scenariusze i oba są świetnie rozpisane i fantastycznie przełożone - w tych przypadkach - przez te same osoby. Ale te dialogi w Manchesterze - B O M B A ! ! !, więc w tej kategorii właśnie tej produkcji będę kibicować.

Najlepszy scenariusz adaptowany

WYGRA: Barry Jenkins - Moonlight
MOŻLIWA NIESPODZIANKA: Eric Heisserer - Nowy początek
POWINIEN WYGRAĆ: Eric Heisserer - Nowy początek
NIESŁUSZNIE POMINIĘCI: Tom Ford - Zwierzęta nocy

      Moonlight nie urzekł mnie aż tak bardzo i właściwie z nominowanych faworytów jest mi do niego najdalej. Niestety, w tej kategorii film Barry'ego ma ogromne szanse na statuetkę, a nie zasługuje, bo scenariusz akurat jest, moim zdaniem, najgorszym punktem tej produkcji. Co innego z Nowym początkiem. Świetnie napisane postacie, świetnie rozplanowana historia - B O M B A ! ! ! ... i znowu pominęliśmy Toma Forda (za kostiumy trzeba go było chociaż nominować.

Najlepsza charakteryzacja i fryzury

WYGRA: Star Trek. W nieznane
MOŻLIWA NIESPODZIANKA: Legion samobójców
POWINIEN WYGRAĆ: Legion samobójców
NIESŁUSZNIE POMINIĘCI: Boska Florence

Najlepsza muzyka oryginalna

WYGRA: Justin Hurwitz - La La Land
MOŻLIWA NIESPODZIANKA: Mica Levi - Jackie 
POWINIEN WYGRAĆ: Justin Hurwitz - La La Land
NIESŁUSZNIE POMINIĘCI: Abel Korzeniowski - Zwierzęta nocy, Jóhann Jóhannsson - Nowy początek, Cliff Martinez - Neon Demon

Najlepsza piosenka

WYGRA: "City Of Stars" wyk. Ryan Gosling - La La Land
MOŻLIWA NIESPODZIANKA: "Audition" wyk. Emma Stone - La La Land, "CAN'T STOP THE FEELING!" wyk. Justin Timberlake - Trolle
POWINIEN WYGRAĆ: "City Of Stars" wyk. Ryan Gosling - La La Land, "Audition" wyk. Emma Stone - La La Land
NIESŁUSZNIE POMINIĘCI: -

        W tej kategorii trzeba po prostu zobaczyć, w którą stronę pójdzie Akademia. Można prognozować. Można się zastanawiać i raczej wątpię, że jakaś piosenka odbierze nagrodę "City Of Stars". Mogłoby też wygrać "Audition" - równie genialny utwór. Boję się tylko, że możemy zostać zaskoczeni wyborem przeciętnego "CAN'T STOP THE FEELING!".

Najlepsza scenografia

WYGRA: La La Land
MOŻLIWA NIESPODZIANKA: Nowy początek
POWINIEN WYGRAĆ: La La Land

        Bajkowa scenografia w La La Landzie tworzy niesamowity klimat ciepłego, magicznego Los Angeles. To byłaby z pewnością zasłużona statuetka.


Najlepsze efekty specjalne

WYGRA: Księga dżungli
MOŻLIWA NIESPODZIANKA: Kubo i dwie struny
POWINIEN WYGRAĆ: Księga dżungli lub Kubo i dwie struny

      Zupełnie różne rodzaje efektów. Z jednej strony, genialnie odtworzone komputerowo żywe zwierzęta w Księdze dżungli, a z drugiej, te ręczne, tradycyjne, fantastyczne z animacji poklatkowej Kubo i dwie struny. 

Najlepsze kostiumy

WYGRA: Jackie
MOŻLIWA NIESPODZIANKA: La La Land
POWINIEN WYGRAĆ: Jackie lub La La Land

     W Jackie Madeline Fountaine musiała odtworzyć legendarne stroje Jackie Kennedy i zrobiła to genialnie. Ale niech mi ktoś powie, czy nie chciałby (albo raczej chciałaby?!) nosić tych wszystkich uroczych kreacji Emmy Stone z La La Landu? Bo ja sobie już szyje takie same.

Najlepsze zdjęcia

WYGRA: La La Land
MOŻLIWA NIESPODZIANKA: Nowy początek
POWINIEN WYGRAĆ: La La Land lub Milczenie
NIESŁUSZNIE POMINIĘCI: Zwierzęta nocy

    Milczenie zostało w wielu kategoriach niesłusznie pominięte. Zresztą, wydaje mi się, że to nie jest po prostu film w tematyce tej "przemiłej" instytucji, jaką jest Amerykańska Akademia Filmowa. Pozostawmy to jako sprawę do przemilczenia (no tak, żeby się z tytułem zgadzało), a o nowym Scorsese napiszę pewnie gdzieś koło wtorku - środy. Jakoś bardziej mi się widzi operator La La Landu ze statuetką niż ten od Milczenia, bo odpowiadać za zdjęcia do takiego musicalu jest naprawdę trudno i warto to uhonorować.

Najlepszy długometrażowy film animowany

WYGRA: Zwierzogród
MOŻLIWA NIESPODZIANKA: Kubo i dwie struny
POWINIEN WYGRAĆ: Właściwie to... każdy?!

    Kategoria długich animacji ma w tym roku tak wysoki poziom i jest tak różnorodna. Od mainstreamowego Zwierzogrodu po już całkowicie niezależne wręcz Nazywam się Cukinia. Zarówno animacja Disneya, jak i Kubo, jak i Cukinia, jak i Czerwony żółw są genialne, a fajnie byłoby uhonorować statuetką kogoś spoza niebieskiego zamku Waltera.

Najlepszy dźwięk 

WYGRA: La La Land
MOŻLIWA NIESPODZIANKA: Przełęcz ocalonych
POWINIEN WYGRAĆ: Nowy początek, La La Land lub Przełęcz ocalonych

Najlepszy montaż dźwięku

WYGRA: Przełęcz ocalonych
MOŻLIWA NIESPODZIANKA: -
POWINIEN WYGRAĆ: -

Najlepszy montaż

WYGRA: La La Land
MOŻLIWA NIESPODZIANKA: Przełęcz ocalonych
POWINIEN WYGRAĆ: La La Land










A jakie są Wasze typy i przewidywania względem tegorocznych Oscarów?






[SPOILERY] "La La Land" - film, którego potrzebowałam, chciałam,  i który kocham nad życie, czyli spełnienie moich marzeń oczami Damiena Chazelle

[SPOILERY] "La La Land" - film, którego potrzebowałam, chciałam, i który kocham nad życie, czyli spełnienie moich marzeń oczami Damiena Chazelle

      "La La Land" to film, o którym było już na blogu, a Ci, którzy mają dostęp do mojego prywatnego profilu na Facebooku najlepiej wiedzą, jaką mam na jego punkcie obsesję. Produkcja Chazelle'a podzieliła jednak widzów. Przewidywałam, że tak będzie, ale nie myślałam, że tak bardzo. Dość długo czekałam aż wystarczająco wiele osób zobaczy ten musical i będę mogła dokładniej opisać ze spoilerami, dlaczego uważam go za bezprecedensowe arcydzieło oraz dlaczego tak mnie poruszył. Wczoraj obejrzałam "La La Land" po raz dwudziesty piąty (!!!). Nareszcie udało mi się go zobaczyć razem z mamą i wiecie co? Po seansie moja kochana mamusia powiedziała coś, co właściwie otworzyło mi oczy, dlaczego film kończy się tak, jak się kończy, dlaczego z początku jest się z tym tak trudno pogodzić (no jej w sumie nie było trudno) i dało mi pomysł jak ten tekst powinien naprawdę wyglądać.


O czym tak naprawdę jest "La La Land"?




       Emma Stone i Ryan Gosling grali wcześniej razem już dwa razy i dwa razy grali zakochanych. Wiecie co jest najważniejsze na ostatnim etapie produkcji filmu? A raczej już po jego wyprodukowaniu. Dystrybucja i marketing. "La La Land" w Polsce miał świetną dystrybucję, ale problem w tym, dlaczego niektórzy z Was po obejrzeniu go nie mogli się pogodzić z zakończeniem leży właśnie  w marketingu. Że niby to film o dwojgu kochających się ludzi, którzy są niezwykłymi marzycielami? No nie do końca. Zastanówmy się porządnie, jaką taktykę wybrał Chazelle i producenci, aby wprowadzić nas w romantyczny trans i przymknąć oczy na najważniejsze aspekty tego filmu. Oglądając wczoraj "La La Land" dość mocno go analizowałam scena po scenie i naprawdę zauważyłam pewne cechy osobowości bohaterów, które pozwoliły mi stwierdzić, że pozornie nieszczęśliwe zakończenie było jedynie słuszną i uzasadnioną opcją.
        Mia jest młodą dziewczyną. Z początku pewną swoich zdolności i pragnień, ale z biegiem fabuły możemy stwierdzić, że jest trochę zagubiona i tak naprawdę nie wie czy to, czego chce jest tym, czego potrzebuje. A Sebastian? Schizoidalny i ekscentryczny pianista, który za wszelką cenę chce otworzyć swój klub w legendarnym miejscu wydaje się być dla nas jednak tym drugim bohaterem, tym mniej ważnym. Przez większość czasu skupiamy uwagę na Mii, marzycielce, jaka poświęciła sześć lat swojego życia na bezskuteczne chodzenie na przesłuchania. To ona jest naszym głównym bohaterem. Nawet patrząc na zakończenie. Życie dziewczyny, a raczej już kobiety, poznajemy dokładniej. Dowiadujemy się, że ewoluowała. Co z jej poprzednim partnerem? Od odejścia z The Messengers Sebastian pracował nad spełnieniem swojego marzenia, ale w sprawach sercowych jego serce dalej było przy Mii. Wiecie dlaczego? Bo była to, moim zdaniem, jedyna kobieta w jego życiu, z którą mógł się dogadać, z którą połączyła go miłość. Ale czy to była taka miłość jak z pierwszej lepszej komedii romantycznej czy melodramatu?


Co jest tak naprawdę ważne w życiu Mii i Sebastiana?    




       Zarówno Mia, jak i Sebastian na początku filmu nie są zaangażowani emocjonalnie w żaden związek. Faktycznie, dziewczyna ma chłopaka, ale ta relacja jest tak powierzchowna, że nic między nimi się nie dzieje, nie zachodzą żadne interakcje, a nawet, gdy Mia wychodzi z restauracji, Greg jej w ogóle nie zatrzymuje. Sebastian za to jest totalnym samotnikiem. Tradycjonalistą, który odczuwa niezrozumienie ze strony całego świata. Niezrozumienie tego, jak po tylu porażkach, nadal można wierzyć w powodzenie. Kiedy nasi bohaterowie się poznają (chodzi o ten moment w barze, jak Seb gra), pianista oczywiście zachowuje się oschle i nieprzyjemnie, a Mia jest oczywiście uśmiechnięta i pozytywna. Później mamy jedną z najlepszych scen w całym filmie (tę z "I Ran") i dalej ukazujemy różnice pomiędzy nimi. Przecież Mia jest zwariowaną ekstrawertyczką, a Sebastian zachowawczym introwertykiem. Kiedy następuje moment przełamania w ich relacji? Kiedy dowiadują się o swoich marzycielskich naturach. Bo oprócz marzycielskiej natury i bycia artystą, nasza para nie ma ze sobą tak naprawdę nic wspólnego.
      Damien Chazelle to w tym momencie największy marzyciel i wielbiciel jazzu w Hollywood. "La La Land" to jego drugi pełnometrażowy film. Nie wiem czy zauważyliście, ale odpowiedź na pytanie z nagłówka daje nam sam reżyser w formie, jaką wybiera na przedstawienie ich związku. Mia i Sebastian odjeżdżają, namiętnie się całując, a potem widzimy urywki z tego, jak nasi bohaterowie spędzają razem czas. Do swobodnie postępującej fabuły wracamy dopiero wtedy, kiedy w ich relacji zaczyna się kryzys. Czemu? Bo głównym tematem "La La Landu" wbrew pozorom wcale nie ma być związek Mii i Sebastian.


Jak Chazelle postanowił wpuścić widzów w maliny?




        "La La Land" to tak naprawdę film o marzeniach i ich spełnianiu. W jednym z odcinków mojego ukochanego "Glee" pewien bohater wspomniał o tym, jakie dylematy mają gwiazdy Broadwayu (i nie tylko), że muszą wybierać pomiędzy miłością a karierą. Pewne wydarzenie zakręciło, niestety, Ryanowi Murphy'emu plany i zaburzyło koncepcję, która stworzyłaby z jego serialu ponadczasową opowieść pełną prawdy i rad dla młodych artystów. Chazelle wybrał jednak inną drogę, która, moim zdaniem, ani nie pochwala poświęcenia miłości dla kariery, ani nie pochwala poświęcenia kariery dla miłości. Reżyser w epilogu chce nam pokazać na zasadzie "co by było gdyby", gdzie Mia i Sebastian popełniali pewne błędy, a ostatecznie stwierdzić, że nie wiadomo czy nasza para spełniłaby swoje marzenia, a może gdyby ich nie spełnili oboje, w pewnym momencie zaczęliby się nienawidzić. Jeśli się zastanowimy, to właśnie takie zakończenie daje naszym bohaterom ich wymarzone przed spotkaniem siebie szczęście. Mia przecież chciała być podziwianą aktorką, a Sebastian mieć popularny w L. A. klub jazzowy. Odczuwają spełnienie w swoim życiu artystycznym. Czy możemy jednak powiedzieć, jak Ci artyści się ustosunkowali do całej zaistniałej sytuacji? Wydaje mi się, że tak.
        Jedne z najlepszych filmowych spojrzeń ostatnich lat padają właśnie z oczu Ryana Goslinga i Emmy Stone. Zarówno z nich, jak i z całej akcji w klubie, można odczytać, co o swoim uczuciu myślą bohaterowie. Każdy może to odczytać na swój własny sposób, ale chyba wszystkie opinie mają jeden wspólny mianownik - TĘSKNOTA.

Jak ja je odczytuje?

      Mia z małego "pingwina nielota" zmieniła się w poważną aktorkę, w dorosłą, wydającą się być dojrzałą kobietą. Kiedy tylko wchodzi do kawiarni, panuje tam zupełnie inna atmosfera. Stanęła ona w pozycji, w której zawsze chciała być, czyli jej marzenia się spełniły. W scenie w barze Sebastiana budzi się w niej jednak ta delikatna, krucha dziewczyna z początku filmu. Patrząc na swojego poprzedniego partnera, tęskni za tym teoretycznie bezstresowym, artystycznym życiem, które razem prowadzili. Wyobrażenia o alternatywnym życiu sprawiają, że ta cała twarda Mia znika. Uwiedziona przez muzykę, kochaną przez Sebastiana, odczuwa pewną tęsknotę, a spełnienie wydaje jej się być dyskusyjne w tym przypadku.
     Sebastian nigdy nie był realistą. Od początku filmu kreowany jest na o wiele większego marzyciela niż jego ekranowa partnerka. Chce złapać wiatr w żagle i popłynąć za swoimi pragnieniami. Słysząc rozmowę Mii z jej matką, jego duma zostaje urażona. Choć dzień wcześniej nie zgodził się na zespół ze starym "kolegą", to po tym zdarzeniu postanawia stać się chyba bardziej odpowiedzialnym, nawet pomimo tego, że muzyka, którą gra nie jest w jego stylu. Po prostu dobrze zarabia na dom, jeździ w delegacje, ale pomimo, iż czuje, że wszystko powoli się rozpada, to dopiero w późnym momencie chce to naprawić. Ostateczną naprawą jest namówienie Mii, która straciła wiarę w siebie, aby poszła na casting i pokazała swoją prawdziwą twarz, wrażliwej, kruchej i marzycielskiej artystki. Nie wydaje mi się, żeby Sebastian kiedykolwiek zapomniał o swojej partnerce, a wręcz uważam, że nigdy już nie znalazł (gdybyśmy się przyjrzeli w jakimś jeszcze dalszym epilogu) kolejnej. Mia, jako jedyna w jego życiu, mało wierzyła w siebie, a Seb potrzebował kogoś, komu będzie mógł pokazywać jak bardzo widzi jego możliwości oraz jak bardzo tego kogoś podziwia. Taka była właśnie Mia. W ostatnim jego spojrzeniu czuć olbrzymią tęsknotę za tym, co stracił, a że "La La Land" kończy się rozpoczęciem gry Goslinga, to wydaje mi się, że po prostu gość postanowił poświęcić życie muzyce.



Damien Chazelle, czyli największy marzyciel współczesnego Hollywood





        Tu będzie już krótko. Jako takie podsumowanie. Damien Chazelle kocha jazz. Damien Chazelle kocha marzyć. Damien Chazelle kocha sztukę. Damien Chazelle powinien zrobić jeszcze kilka musicali. Żyjemy w epoce, w której raczej tęskno nam do beztroskiej Złotej Ery Hollywood, więc potrzebujemy produkcji, jakie dadzą nam, współczesnym marzycielom spełnienie marzeń i punkt do identyfikacji. Reżyser (i scenarzysta) sam czegoś takiego potrzebował. Młody i ambitny, gotowy na podbój całego tego filmowego światka, ukazuje nam historię dwojga marzycieli w sposób tak naturalny i tak osobisty, że ta cała magiczna otoczka w żaden sposób nie jest wymuszona. 

Dlaczego według pierwotnego założenia "La La Land" kończy się happy end'em?

Bo to właściwie film o marzeniach na tle miłosnym, a nie jak mylnie można stwierdzić o miłości na tle marzeń. O wspieraniu się nawzajem w dążeniu do spełnienia pragnień, o zrozumieniu, o cenie jaką ponosi się za swoje idealne, artystyczne życie.
Nasza droga po nagrody, czyli "Lion. Droga do domu" (2016)

Nasza droga po nagrody, czyli "Lion. Droga do domu" (2016)


Tytuł: "Lion. Droga do domu"
Reżyseria: Garth Davis
Scenariusz: Luke Davies
W rolach głównych: 
Dev Patel, Rooney Mara, Nicole Kidman, Sunny Pawar, David Wenham
Muzyka: Dustin O'Halloran, Volker Bertelmann
Rok: 2016
Gatunek: Dramat

      "Lion. Droga do domu" to kolejny film, który niepostrzeżenie trafił do nagrodowej stawki, a w Polsce przeszedł przez kina bez większego echa. Ja z jednej strony byłam bardzo ciekawa produkcji opowiadającej ciekawą (a przynajmniej według opisu) historię, a z drugiej ani zwiastun, ani żadne inne materiały nie zbudziły we mnie większych emocji. Jednak nagrody za najlepszy debiut i inne sukcesy filmu Gartha Davisa sprawiły, że i tak moje oczekiwanie były "jakieś".

Emocje, tak bardzo dużo emocji... Żartowałam!
      Filmy podzielony jest na dwa akty. Pierwszy opowiada o zagubieniu małego chłopca (Sunny Pawar) na ulicach Kalkuty, poszukiwaniu swojej biologicznej rodziny i znalezieniu zastępczej. Druga część dzieje się już w czasach, kiedy Saroo (Dev Patel) jest dorosły. Młody chłopak po kursie hotelarstwa, na którym poznaje swoją przyszłą dziewczynę, Lucy (Rooney Mara), postanawia znaleźć swoją prawdziwą rodzinę. Poszukiwania pochłaniają większość jego czasu, jednak Saroo chce utrzymać to w tajemnicy. Głównie przed wyniszczoną przez swoją relację z drugim synem (Divian Ladva) matką (Nicole Kidman).

Ten malec to najbardziej urocze dziecko w kinie tuż po Jacobie Tremblayu. Tak dobrze utrzymać na swoich malusieńkich barkach całą pierwszą część filmu.
      "Lion. Droga do domu" to film, który chce być wielkim, epickim dziełem, na którym ludzie będą płakać i pełnie utożsamiać się z bohaterami. I tak jest. Ale tylko do końca pierwszego aktu... (no i może w końcowej sekwencji). Sunny Pawar w roli małego Saroo jest genialny i nie pozwala o sobie zapomnieć już do samego końca seansu. A taka prawda, że chłopiec na swoich barkach musiał utrzymać cały pierwszy akt, bo to on tam praktycznie tylko grał. Partnerowała mu za to świetna muzyka i znakomite zdjęcia. Niestety, później pojawił nam się mały problem. W drugiej części w rolę Saroo wciela się Dev Patel i choć aktor stara się jak może i jest dość charyzmatyczny, ale jego postać nie jest w ogóle rozbudowana. Z malusieńkiego, zagubionego, ale odważnego chłopczyka zmienia się on (za pomocą czarnego ekranu?!) w niby mądrego, niby towarzyskiego mężczyznę, ale nam trudno jest w cokolwiek, co pokazane jest na ekranie, uwierzyć. Moim zdaniem, "Lion" ma naprawdę słaby scenariusz i nikt z twórców nie wie, jak tę historię nam przekazać. Zaangażowali zatem Deva Patela (no, bo on przecież grał już w takim filmie, co było tak na temat jego pochodzenia, c'nie?!), Nicole Kidman (no, bo niech sobie kobita popłacze trochę) i Rooney Marę - według mnie, nie wiadomo, po co, bo jej postać jest jak powietrze i mógłby ją równie dobrze zagrać ktoś zupełnie inny. Trzeba było po prostu zacząć od dobrego scenariusza. Rozwiązałby on wszystkie problemy.

Tu nie ma chemii. Tu nie ma emocji. Co ja piszę?! Tu nawet żadnej głębszej relacji nie ma.

        Postacie są tak bezpłciowe, że ciężko oglądać ten cały drugi akt. Z nikim nie czujemy się specjalnie powiązani. Ktoś się z kimś rozstaje - a niech się rozstaje. Ktoś gdzieś wyjeżdża - a niech wyjeżdża. Co nas to w ogóle obchodzi. Dev Patel i Rooney Mara stworzyli poza tym, jeden z najgorszych ekranowych związków XXI wieku. On - choć ma postać ugruntowaną na pewnych przeżyciach z dzieciństwa, to na przestrzeni lat nikt nie odczuwa jego rozwoju. Ona - właściwie, to nie wiem, co mam o niej napisać. Mara odegrała postać, która zupełnie nie ma żadnego charakteru. Miała chyba odegrać kogoś na wzór Alicii Vikander w "The Danish Girl" (swoją drogą, beznadziejny film), czyli wspierającej swojego partnera w najcięższych chwilach, jakimi w przypadku "Lion" były poszukiwania swojej rodziny (Ave, Google!) i wyprawy w tym celu. Tylko coś nie pykło. Między bohaterami brak jakiejkolwiek chemii. Jeśli chodzi o Nicole Kidman, to uważam, że to kolejna bohaterka, która powinna odegrać w życiu Saroo jakąś większą rolę, ale nie odgrywa. Nikt nam nie raczy tego pokazać. Co prawda, widzimy, że relacja między nimi jest dość silna i chłopak jest do kobiety bardzo przywiązany, ale poza tym, nic więcej.

Poszukiwanie prawdziwej rodziny Saroo odbywają się emocjonalnie zupełnie gdzie indziej. Przynajmniej dla  mnie, bo ja tutaj nic nie poczułam, a dopiero sceny, w których Dev Patel odkrywa swoje pochodzenie dają jakiekolwiek uczucia.

         Z "Lion" na pochwałę najbardziej zasługują Sunny Pawar, znakomita muzyka i zdjęcia. Soundtrack jest tutaj naprawdę dobry i świetnie dopełnia pewne niedopowiedzenia, których naprawdę pełno. Poza tym, tak jak już powtarzałam - nic więcej. Aktorsko wybija się przede wszystkim Sunny Pawar, który jest istnym objawieniem (w tym roku mamy naprawdę dużo dziecięcych objawień. Nikt jednak specjalnie nie zostaje w tyle. (No może oprócz Rooney Mary, ale z nią problem jest raczej taki, że po tych jej wszystkich świetnych kreacjach, spodziewałam się czegoś naprawdę spektakularnego, a niestety, nie wyszło za bardzo).


Czy warto zobaczyć? Seans nie jest męczący. Wręcz przeciwnie, jeśli chodzi o świetną pierwszą część. Później dzieją się jakieś trele-morele, a dramaty głównego bohatera zostają wygrane jedynie na prostych, przewertowanych przez kino setki razy schematach.

OCENA: 5,75/10

#TAKBARDZOOSCAROWO

Nominacja dla "Lion" w głównej kategorii jest dla mnie troszkę śmieszna, bo film na nią absolutnie nie zasługuje. Zostały mi do obejrzenia jedynie 3 filmy z tej kategorii ("Manchester by the Sea", "Aż do piekła", "Fences") i uważam, że jak na razie (i wątpię, że to się zmieni) film Gartha Davisa jest najgorszy. Tak samo jest ze scenariuszem. Akademia aktorsko postanowiła uznać Deva Patela i Nicole Kidman i ja nie będę się z tym wyborem zbytnio kłócić, bo nie jest on ani jakimś rażącym błędem, ani Patel i Kidman nie są jakimiś głównymi kandydatami do statuetek (choć Dev nadal stoi w gronie możliwych). Scenariusz - nie! (Poza tym, ja w adaptowanych już mam swojego faworyta). Muzyka, zdjęcia - zasłużone nominacje.




ZDJĘCIA: filmweb.pl (dużo jest, bo jak film taki sobie, to chociaż sobie popatrzcie)
Wszystko ma swój początek i koniec, czyli "Nowy początek" (2016)

Wszystko ma swój początek i koniec, czyli "Nowy początek" (2016)



Tytuł: "Nowy początek"
Reżyseria: Denis Villeneuve
Scenariusz: Eric Heisserer
W rolach głównych:
Amy Adams, Jeremy Renner, Forest Whitaker
Muzyka: Jóhann Jóhannsson
Rok: 2016
Gatunek: Thriller, Sci - Fi

        Denis Villeneuve to jeden z najbardziej wyrazistych reżyserów ostatnich lat. Wystarczy tylko wspomnieć "Pogorzelisko", "Labirynt" lub choćby zeszłoroczne, pominięte przez Akademię "Sicario". W 2016 świat obiegła wiadomość, że Villeneuve stanie za kamerą nowego "Blade Runnera", więc tym bardziej ciekawość względem jego kolejnej produkcji zaczęła wzrastać. "Arrival" (jakoś wolę ten oryginalny tytuł - skrywa w sobie ten niezwykły urok i tajemnicę filmu) to bowiem pierwsze dzieło science fiction i to wydaje się, że właśnie w takim stylu, w jakim Denis tworzy "Łowcę androidów 2049". "Nowy początek" spodobał się i za oceanem i u nas, ale przeczuwam, że pewnie będzie  znany jako jeden z tych, w których wystąpiła niesłusznie pominięta przez Akademię aktorka pierwszoplanowa - Amy Adams.

"Arrival" wydaje się być dobrą podstawą do stwierdzenia, że "Blade Runner 2049" będzie naprawdę udaną produkcją.
      Dr Louise Banks (Amy Adams), wybitną lingwistka, zostaje zwerbowana przez siły obronne kraju, aby usiłowała porozumieć się wysłannikami innej cywilizacji, którzy nawiedzili Ziemię w dwunastu miejscach, ale nie wiadomo czy obcy przybyli w celach pokojowych, czy są zwiastunem inwazji. W zespole badawczym wspomagają lingwistkę pułkownik Weber (Forest Whitaker) oraz znakomity fizyk Ian Donnelly (Jeremy Renner). Louise jeszcze nie wie, jak ogromny wpływ na jej życie, będzie miała ta praca.

Amy Adams jako Louise Banks jest niesamowicie naturalna i niezwykle wrażliwa. Dziwne, że Akademia tego nie zauważyła.
       Film Denisa Villeneuve wielu wydaje się mieć dużo wspólnego z "Interstellarem" Christophera Nolana , czyli dobrej, ale przeintelektualizowanej, ckliwej produkcji z manierycznym Matthew McConaughey'em. Jego historia zdawała się być w sumie podobna jak u naszego kanadyjskiego reżysera. Wszyscy bardzo liczą, fabuła wydaje się być ambitna i wciągająca, ale na końcu okazuje się historyjką z morałem (z której i tak zrozumiało się mniej niż z tego, co z niej wynikło) dla wielbicieli melodramatów. Villeneuve obszedł jednak swój naukowy temat podszyty metafizycznymi prawdami. Obszedł go też Heisserer, który stworzył, moim zdaniem, wręcz genialny scenariusz - znakomitą podstawę pod pracę reżysera i świetnych aktorów. Amy Adams odgrywa swoją postać bardzo naturalnie, wrażliwie, a przy tym nie jest niepotrzebnie patetyczna, co było moją wielką obawą w trakcie oglądania filmu. Pilnowałam jej wręcz na każdym najmniejszym kroku, sprawdzałam ją, filtrowałam, ale nic nie znalazłam. Amy była swoją postacią w taki sposób, jakby ta była jej bardzo bliska. Jeremy Renner, który na ekranie jej partnerował także poradził sobie znakomicie, ale uważam, że jego możliwości i tak nie zostały w pełni wykorzystane. Nie do końca przekonał mnie za to Forest Whitaker. Jego postać nie została zbytnio zbudowana, przez co nie zawsze można zrozumieć jego postępowanie. To właśnie minus "Nowego początku".

Science fiction, które jest bardziej "science" niż "fiction"? Absolutnie tak!
      Strona techniczna produkcji jest zachwycająca. Dźwięk, oświetlenie budują niepokojącą atmosferę. Do tego ta muzyka Jóhanna Jóhannssona. Choć z drugiej strony, nie dziwi mnie zbytnio jego dyskwalifikacja przez Akademię z powodu użycia przez niego w tym soundtracku brzmień, które wykorzystał już w swoich poprzednich dziełach (m. in. w "Sicario").  Jest to, niestety, odrobinę słyszalne, ale dobra, trzeba oddać cesarzowi to, co cesarskie i Jóhannsson według mnie, spełnił i tak swoje zadanie znakomicie, tworząc jeden z najlepszych soundtracków 2016 roku, a szkoda tylko jest dla niego, że nie mógł dostać kolejnej nominacji.

Pięknie oświetlone kadry, znakomita muzyka, niesamowite zdjęcia tworzą gęstą, niepokojącą atmosferę.
        Moim zdaniem, "Arrival" to film, który naprawdę warto zobaczyć. Nie nuży, wymaga wytężenia komórek mózgowych, przy czym w ogóle nie męczy. A Amy Adams? Niesamowita. Nominacja!!! Gdzie jest nominacja?!?!

#TAKBARDZOOSCAROWO

"Nowy początek" zgarnął 8 zasłużonych nominacji. Absolutnie powinien zdobyć statuetkę za najlepszy dźwięk i wydaje mi się także dobrym kandydatem do tej za najlepszy scenariusz adaptowany, ale nie widziałam jeszcze żadnej produkcji z tej kategorii właśnie poza "Arrivalem".


ŹRÓDŁO ZDJĘĆ: filmweb.pl
"Jesteśmy tylko pięknymi ludźmi", czyli "Jackie" (2016)

"Jesteśmy tylko pięknymi ludźmi", czyli "Jackie" (2016)


Tytuł: "Jackie"
Reżyseria: Pablo Larrain
Scenariusz: Noah Oppenheim
W rolach głównych:
 Natalie Portman, Peter Sarsgaard, Billy Crudup, Greta Gerwig
Muzyka: Mica Levi
Rok: 2016
Gatunek: Biograficzny, Dramat

        Rodzina Kennedych została naznaczona wieloma tragicznymi zdarzeniami. Popularne stało się nawet sformułowanie "klątwa rodziny Kennedych". Postacią, która przeżyła najdłużej (nie licząc Caroline Kennedy), ale i najwięcej jest właśnie Jacqueline Kennedy. Poronienie, zabójstwo męża, śmierć dwojga dzieci. Na Jackie patrzył cały świat. Przecież to najsłynniejsza Pierwsza Dama na Świecie. Stała się ikoną. Pablo Larrain i Noah Oppenheim postanowili ukazać ją zarówno przed, jak i po śmierci prezydenta. (Choć tego pierwszego nie ma tu za wiele). Cierpienie i narastająca obsesja Kennedy stały się dla Natalie Portman dobrą podstawą do wykorzystania jej manier aktorskich i odtworzenia postaci opus magnum.


Natalie Portman jest w roli Jackie Kennedy zachwycająco perfekcyjna i prawdziwa.
       W "Jackie" kadry nie układają się chronologicznie. Podstawą jest rozmowa Pierwszej Damy (Natalie Portman) tydzień po pogrzebie z dziennikarzem (Billy Crudup), który ma stworzyć reportaż o niej, o wydarzeniach związanych ze śmiercią Johna Kennedy'ego (Caspar Phillipson), o ceremonii pochówku i tym, co teraz kobieta zamierza zrobić. Jackie okazuje się być wtedy odrobinę zimna i zostaje wykreowana na nietypową femme fatale. Drugą linią fabularną są właśnie retrospekcje z jej przeżyć przed, w trakcie i po śmierci męża. Ukazują one właśnie tę Prezydentową, która tuż po zabójstwie prezydenta poczuwa się do jak najlepszego upamiętnienia jego postaci. Wtedy obserwujemy przygotowania do pogrzebu - Kennedy powoli zaczyna robić z niego przedstawienie. Wystawia siebie i swoje dzieci przed kamery. Chce pokazać wszystkim jak ze starej, pogodnej Prezydentowej Jackie zmieniła się w skrzywdzoną wdowę Jacqueline Bouvier Kennedy i równocześnie wyjść z klasą z całego zajścia. Widzimy także jej relację z bratem zmarłego - Robertem, za wszelką cenę chroniącym bratową i jej dzieci. Trzecią linią fabularną jest rozmowa Prezydentowej z księdzem, która ma pomóc jej w rozwiązaniu dylematów moralnych, jakie zrodziły się w jej głowie po zabójstwie męża.

Idealnie odtworzone kostiumy i charakteryzacja sprawiają, że cała historia nabiera większego realizmu.
          Usłyszałam co do "Jackie" bardzo dużo zarzutów. Że niepotrzebny, że nudny, że się dłuży, że muzyka denerwująca, że dzieci źle grają, że nie do końca wygrany emocjonalnie. Żadnego złego słowa nie słyszałam tylko o Natalie Portman i osobiście uważam, że jest to jej najlepsza rola. Nawet lepsza niż ta Niny Sayers w "Czarnym Łabędziu" Darrena Aronofsky'ego, za którego aktorka otrzymała przecież Oscara w 2011 (Takie małe wtrącenie: Nat była wtedy w pierwszej ciąży, a była to jej druga nominacja i pierwsza nagroda. Teraz jest w drugiej ciąży i ma trzecią nominację, więc... może... może...). Obsesyjnie dążąca do perfekcji baletnica była przecież postacią fikcyjną, którą Portman miała dopiero stworzyć, a co za tym idzie, przekazać jej wiele swoich manier aktorskich, które aktorka i tak świetnie ograła. W przypadku Jackie Kennedy, Natalie musiała wczuć się idealnie w postać znaną na całą kulę ziemską. Przejąć jej maniery, sposób wypowiadania się, chodzenia. Udało jej się to znakomicie. Peter Sarsgaard jako Robert Kennedy także wypada bardzo naturalnie i dobrze współpracuje z Portman. Billy Crudup dostał taką specyficzną postać, o której podejściu do swojego reportażu nie wszystko nam wiadomo. Z jednej strony, odnosi się do rozmówczyni z szacunkiem, a z drugiej od czasu do czasu zada jej trudne pytanie, na które Prezydentowa choć odpowiada, to chcąc ukazać ludziom siebie jako nieskażoną ikonę chcącą po prostu jak najlepiej uczcić zmarłego męża, nie wyraża zgody na opublikowanie swoich słów. Nie wydaje się to jednak takie rażące i znieważające, ponieważ zarówno Jackie, jak i dziennikarz, często wypowiadają się dość ironicznie i sarkastycznie. Najgorszymi punktami aktorskimi w filmie są, moim zdaniem, Beth Grant i John Caroll Lynch w roli nowej pary prezydenckiej. Z naciskiem na Lady Bird Johnson, która jest tragiczna.

Oglądanie powstawania reportażu pozwala na zobaczenie obsesyjnej manipulacji medialnej przez Jackie.
       Nie chcę oceniać aktorsko dzieci, bo w tym przypadku po prostu się nie wyróżniały. Ani nie grały źle, ani dobrze. Tak zwykle, przeciętnie. Mam jeden zarzut co do ich ról, ale nie co do zagrania, tylko co do ilości, w jakiej pojawiły się na ekranie i ile tekstu miały do powiedzenia.

Kostiumy zostały odtworzone idealnie. Jest to zasługa genialnej Madeleine Fontaine.
        "Jackie" to nie jest jednak film idealny. Potencjał nie został do końca wykorzystany. Film trwa zaledwie godzinę i trzydzieści pięć minut, więc metraż nie jest zbyt długi, a brakuje mi kilku scen z wywiadu, rozmowy Jackie Kennedy z księdzem oraz tych z dziećmi. Wiadomo, że historia została mocno polukrowana, ale nie odbiera jej to pewnego realizmu, choć to głównie zasługa Natalie Portman. A nie wiem czy tak powinno być. Był pomysł na stworzenie wielkiego dzieła, które zdominuje swoim dramatyzmem Nagrody Akademii Filmowej. Nie do końca się udało. Mamy hermetyczną opowieść o kobiecie zanurzonej w swojej obsesji, żyjącej tymi dramatycznymi wydarzeniami przed kamerami, całym światem. Opowieść jednak miała szansę na bycie stuprocentowo podbudowanym na płaszczyźnie psychologicznej, rozbrajającym arcydziełem. Sceny z Natalie Portman i Johnem Hurtem wyszły naprawdę świetnie i wypadałoby dać ich trochę więcej. Ostatnim słabym punktem, o którym wypada mi tu wspomnieć jest oczywiście Beth Grant. Fakt, już o niej pisałam, ale wiecie, jak tylko ona się pojawia na ekranie, to ma się ochotę wyjść z kina.

To kto zdobędzie w tym roku Oscara? Natalie też na niego zasługuje.

          Według mnie, naprawdę warto zobaczyć "Jackie". Usłyszeć z ust Natalie Portman kilka wersów z "Camelotu". Zobaczyć te wszystkie sekwencje pełne cierpienia i najważniejsze, wyrobić sobie własne zdanie na temat tej produkcji, która podzieliła widzów chyba jeszcze bardziej niż "La La Land".

#TAKBARDZOOSCAROWO

"Jackie" została nominowana w 3 kategoriach: najlepsza aktorka pierwszoplanowa - Natalie Portman, najlepsza muzyka oryginalna - Mica Levi i najlepsze kostiumy - Madelin Fontaine. Jakie ma szanse? Natalie naprawdę zasługuje na Oscara, ale w tym roku konkuruje z Emmą Stone i Isabelle Huppert, które także pokazały się ze swojej najlepszej strony. Muzyka - no! No! No! Mica Levi stworzyła naprawdę emocjonujący soundtrack, ale w tym roku w tej kategorii królować będzie Justin Hurwitz. Ja ze stuprocentową pewnością przyznałabym statuetkę genialnej Madeline Fontaine za perfekcyjnie odtworzone kostiumy.







Widział już ktoś może? Jak wrażenia? #TeamEmma czy #TeamNatalie? A może #TeamIsabelle?








ŹRÓDŁO ZDJĘĆ: filmweb.pl, kinówki.pl
Wojna nikogo wielkim nie czyni, czyli "Przełęcz ocalonych" (2016)

Wojna nikogo wielkim nie czyni, czyli "Przełęcz ocalonych" (2016)


Tytuł: "Przełęcz ocalonych"
Reżyseria: Mel Gibson
Scenariusz: Robert Schenkkan, Andrew Knight
W rolach głównych: Andrew Garfield, Sam Worthington, Luke Bracey, Teresa Palmer, Hugo Weaving, Vince Vaughn
Muzyka: Rupert Gregson-Williams
Rok: 2016
Gatunek: Biograficzny, Dramat, Wojenny


      Mel Gibson tworzy filmy pełne patosu, częstego nadęcia i postaci grubą krechą pisanych - to wiadomo nie od dziś. Kino wojenne jednak właśnie tego potrzebuje. Reżyser - na szczęście - potrafi to pokazać z pełnym szacunkiem dla całej historii. O "Przełęcz ocalonych" byłam więc od początku spokojna. Od ostatniego dobrego filmu wojennego minęło już w końcu piętnaście lat, więc wypadałoby już ruszyć z miejsca z czymś kolejnym. Co jednak, kiedy oprócz problemów związanych z byciem daleko od bliskich w ciągłym strachu o własne życie, dotykamy również dylematów moralnych związanych z głęboką wiarą? Tutaj może się pojawić pewien zgrzyt. Powiem szczerze, że nie przepadam za filmami typu "Bóg nie umarł"(a ostatnio tylko takie w tej tematyce są tworzone). Zwykle są pretensjonalne i nie potrafią opowiadać o Bogu bez niepotrzebnego zadęcia. Nie lubię tego. A jak jest z "Przełęczą ocalonych"?


              Desmond Doss (Andrew Garfield) jest spokojnym, uczynnym, młodym mężczyzną, wychowanym w religijnej rodzinie. Na początku filmu dowiadujemy się jednak, że nie wszystko w jego domu jest normalne. Tom Doss (Hugo Weaving - no bo kto inny może grać drugoplanowy, czarny charakter w filmie?!), ojciec, weteran I Wojny Światowej, regularnie bije swoją żonę (Rachel Griffiths) i dwóch synów (w roli Harolda Dossa - Nathaniel Buzolic). Oni jednak zawsze pozostają pogodni i uśmiechnięci - dni spędzając zwykle poza domem. Nadchodzi II Wojna Światowa. Młody Doss zaczyna sobie układać życie z pielęgniarką Dorothy (Teresa Palmer), jednak pomimo możliwości pozostania w swoim kraju, sumienie nakazuje mu wstąpić do wojska. Zostaje wysłany na Okinawę, gdzie ma służyć w korpusie medycznym. Desmond, ze względu na własne przekonania, odmawia udziału w ćwiczeniach z bronią oraz noszenia jej, przez co podpada przełożonym i kolegom z oddziału. Nie wiedzą oni, że właśnie w jego rękach za niedługo będzie ich los.


            Historia ta jest oparta na faktach, więc ekipa aktorska miała dość trudne zadanie odtwarzania prawdziwych postaci. Jak im to wyszło? Andrew Garfield jest czasami troszkę irytujący ze względu na swojego ultra-czystego bohatera, ale pewne momenty sprawiają, że patrzymy na niego zupełnie inaczej. Niezwykle podziwiam chemię pomiędzy nim a Teresą Palmer. Co najważniejsze, na tyle zaakcentowali swoje role, że to Garfield był tą główną postacią, jednocześnie dając dostatecznie wybrzmieć swojej ekranowej partnerce (Piszę to, ponieważ miałam obawy, że powtórzy się historia, której przez ostatnie dwa lata bohaterem był Eddie Redmayne, dwa razy z rzędu przyćmiony przez kobiety: raz przez Felicity Jones i raz przez Alicię Vikander). Drugi plan także radzi sobie naprawdę dobrze. Hugo Weaving - niczym król czarnych charakterów, Sam Worthington - czyli stoicki spokój i Vince Vaughn - w roli, jakiej pewnie nikt się po nim nie spodziewał.

  
               Bitwa o Okinawę robi naprawdę wielkie wrażenie. W kinie wojennym jedną z najważniejszych rzeczy jest brud. Po prostu brud. Wszędzie ziemia. Umorusani aktorzy w umorusanych mundurach. Sceny są naprawdę brutalne, co dodaje tego realizmu. Przecież mówimy o wojnie, która odciska piętno na życiu każdego człowieka. Dzięki całej scenografii, po seansie mamy poczuć się właśnie tak jak bohaterowie - brudni, obdarci z godności. 


               Mel Gibson znów wrócił do łask Hollywoodu "Przełęczą ocalonych". Jestem ciekawa, na jaką fabułę reżyser zdecyduje się następnym razem. Na pewno będzie z patosem i grubą krechą, bo to już wypracowany styl Gibsona. Oby było dobrze, tak jak tym razem. Z dobrą obsadą, z dobrym scenariuszem i ze scenami batalistycznymi, które zapierają dech w piersiach. W kinie tego reżysera bardzo lubię właśnie to, co napisałam na początku - umie bezpretensjonalnie opowiadać o głębokiej wierze i dylematach z nią związanych.

Bardzo polecam - 8/10 z <3 

#TAKBARDZOOSCAROWO

Co do kategorii najlepszy film, "Przełęcz ocalonych" jest filmem, który został nominowany, żeby go tylko nominować, no bo tak. Z góry wiadomo, że nie dostanie statuetki, ale za swój "bardzo amerykański charakter" został wyróżniony nominacją (bo wypada). Jak skończy "Hacksaw Ridge" na Oscarach? Pewnie z jakąś techniczną statuetką.