[SPOILERY] "La La Land" - film, którego potrzebowałam, chciałam, i który kocham nad życie, czyli spełnienie moich marzeń oczami Damiena Chazelle

      "La La Land" to film, o którym było już na blogu, a Ci, którzy mają dostęp do mojego prywatnego profilu na Facebooku najlepiej wiedzą, jaką mam na jego punkcie obsesję. Produkcja Chazelle'a podzieliła jednak widzów. Przewidywałam, że tak będzie, ale nie myślałam, że tak bardzo. Dość długo czekałam aż wystarczająco wiele osób zobaczy ten musical i będę mogła dokładniej opisać ze spoilerami, dlaczego uważam go za bezprecedensowe arcydzieło oraz dlaczego tak mnie poruszył. Wczoraj obejrzałam "La La Land" po raz dwudziesty piąty (!!!). Nareszcie udało mi się go zobaczyć razem z mamą i wiecie co? Po seansie moja kochana mamusia powiedziała coś, co właściwie otworzyło mi oczy, dlaczego film kończy się tak, jak się kończy, dlaczego z początku jest się z tym tak trudno pogodzić (no jej w sumie nie było trudno) i dało mi pomysł jak ten tekst powinien naprawdę wyglądać.


O czym tak naprawdę jest "La La Land"?




       Emma Stone i Ryan Gosling grali wcześniej razem już dwa razy i dwa razy grali zakochanych. Wiecie co jest najważniejsze na ostatnim etapie produkcji filmu? A raczej już po jego wyprodukowaniu. Dystrybucja i marketing. "La La Land" w Polsce miał świetną dystrybucję, ale problem w tym, dlaczego niektórzy z Was po obejrzeniu go nie mogli się pogodzić z zakończeniem leży właśnie  w marketingu. Że niby to film o dwojgu kochających się ludzi, którzy są niezwykłymi marzycielami? No nie do końca. Zastanówmy się porządnie, jaką taktykę wybrał Chazelle i producenci, aby wprowadzić nas w romantyczny trans i przymknąć oczy na najważniejsze aspekty tego filmu. Oglądając wczoraj "La La Land" dość mocno go analizowałam scena po scenie i naprawdę zauważyłam pewne cechy osobowości bohaterów, które pozwoliły mi stwierdzić, że pozornie nieszczęśliwe zakończenie było jedynie słuszną i uzasadnioną opcją.
        Mia jest młodą dziewczyną. Z początku pewną swoich zdolności i pragnień, ale z biegiem fabuły możemy stwierdzić, że jest trochę zagubiona i tak naprawdę nie wie czy to, czego chce jest tym, czego potrzebuje. A Sebastian? Schizoidalny i ekscentryczny pianista, który za wszelką cenę chce otworzyć swój klub w legendarnym miejscu wydaje się być dla nas jednak tym drugim bohaterem, tym mniej ważnym. Przez większość czasu skupiamy uwagę na Mii, marzycielce, jaka poświęciła sześć lat swojego życia na bezskuteczne chodzenie na przesłuchania. To ona jest naszym głównym bohaterem. Nawet patrząc na zakończenie. Życie dziewczyny, a raczej już kobiety, poznajemy dokładniej. Dowiadujemy się, że ewoluowała. Co z jej poprzednim partnerem? Od odejścia z The Messengers Sebastian pracował nad spełnieniem swojego marzenia, ale w sprawach sercowych jego serce dalej było przy Mii. Wiecie dlaczego? Bo była to, moim zdaniem, jedyna kobieta w jego życiu, z którą mógł się dogadać, z którą połączyła go miłość. Ale czy to była taka miłość jak z pierwszej lepszej komedii romantycznej czy melodramatu?


Co jest tak naprawdę ważne w życiu Mii i Sebastiana?    




       Zarówno Mia, jak i Sebastian na początku filmu nie są zaangażowani emocjonalnie w żaden związek. Faktycznie, dziewczyna ma chłopaka, ale ta relacja jest tak powierzchowna, że nic między nimi się nie dzieje, nie zachodzą żadne interakcje, a nawet, gdy Mia wychodzi z restauracji, Greg jej w ogóle nie zatrzymuje. Sebastian za to jest totalnym samotnikiem. Tradycjonalistą, który odczuwa niezrozumienie ze strony całego świata. Niezrozumienie tego, jak po tylu porażkach, nadal można wierzyć w powodzenie. Kiedy nasi bohaterowie się poznają (chodzi o ten moment w barze, jak Seb gra), pianista oczywiście zachowuje się oschle i nieprzyjemnie, a Mia jest oczywiście uśmiechnięta i pozytywna. Później mamy jedną z najlepszych scen w całym filmie (tę z "I Ran") i dalej ukazujemy różnice pomiędzy nimi. Przecież Mia jest zwariowaną ekstrawertyczką, a Sebastian zachowawczym introwertykiem. Kiedy następuje moment przełamania w ich relacji? Kiedy dowiadują się o swoich marzycielskich naturach. Bo oprócz marzycielskiej natury i bycia artystą, nasza para nie ma ze sobą tak naprawdę nic wspólnego.
      Damien Chazelle to w tym momencie największy marzyciel i wielbiciel jazzu w Hollywood. "La La Land" to jego drugi pełnometrażowy film. Nie wiem czy zauważyliście, ale odpowiedź na pytanie z nagłówka daje nam sam reżyser w formie, jaką wybiera na przedstawienie ich związku. Mia i Sebastian odjeżdżają, namiętnie się całując, a potem widzimy urywki z tego, jak nasi bohaterowie spędzają razem czas. Do swobodnie postępującej fabuły wracamy dopiero wtedy, kiedy w ich relacji zaczyna się kryzys. Czemu? Bo głównym tematem "La La Landu" wbrew pozorom wcale nie ma być związek Mii i Sebastian.


Jak Chazelle postanowił wpuścić widzów w maliny?




        "La La Land" to tak naprawdę film o marzeniach i ich spełnianiu. W jednym z odcinków mojego ukochanego "Glee" pewien bohater wspomniał o tym, jakie dylematy mają gwiazdy Broadwayu (i nie tylko), że muszą wybierać pomiędzy miłością a karierą. Pewne wydarzenie zakręciło, niestety, Ryanowi Murphy'emu plany i zaburzyło koncepcję, która stworzyłaby z jego serialu ponadczasową opowieść pełną prawdy i rad dla młodych artystów. Chazelle wybrał jednak inną drogę, która, moim zdaniem, ani nie pochwala poświęcenia miłości dla kariery, ani nie pochwala poświęcenia kariery dla miłości. Reżyser w epilogu chce nam pokazać na zasadzie "co by było gdyby", gdzie Mia i Sebastian popełniali pewne błędy, a ostatecznie stwierdzić, że nie wiadomo czy nasza para spełniłaby swoje marzenia, a może gdyby ich nie spełnili oboje, w pewnym momencie zaczęliby się nienawidzić. Jeśli się zastanowimy, to właśnie takie zakończenie daje naszym bohaterom ich wymarzone przed spotkaniem siebie szczęście. Mia przecież chciała być podziwianą aktorką, a Sebastian mieć popularny w L. A. klub jazzowy. Odczuwają spełnienie w swoim życiu artystycznym. Czy możemy jednak powiedzieć, jak Ci artyści się ustosunkowali do całej zaistniałej sytuacji? Wydaje mi się, że tak.
        Jedne z najlepszych filmowych spojrzeń ostatnich lat padają właśnie z oczu Ryana Goslinga i Emmy Stone. Zarówno z nich, jak i z całej akcji w klubie, można odczytać, co o swoim uczuciu myślą bohaterowie. Każdy może to odczytać na swój własny sposób, ale chyba wszystkie opinie mają jeden wspólny mianownik - TĘSKNOTA.

Jak ja je odczytuje?

      Mia z małego "pingwina nielota" zmieniła się w poważną aktorkę, w dorosłą, wydającą się być dojrzałą kobietą. Kiedy tylko wchodzi do kawiarni, panuje tam zupełnie inna atmosfera. Stanęła ona w pozycji, w której zawsze chciała być, czyli jej marzenia się spełniły. W scenie w barze Sebastiana budzi się w niej jednak ta delikatna, krucha dziewczyna z początku filmu. Patrząc na swojego poprzedniego partnera, tęskni za tym teoretycznie bezstresowym, artystycznym życiem, które razem prowadzili. Wyobrażenia o alternatywnym życiu sprawiają, że ta cała twarda Mia znika. Uwiedziona przez muzykę, kochaną przez Sebastiana, odczuwa pewną tęsknotę, a spełnienie wydaje jej się być dyskusyjne w tym przypadku.
     Sebastian nigdy nie był realistą. Od początku filmu kreowany jest na o wiele większego marzyciela niż jego ekranowa partnerka. Chce złapać wiatr w żagle i popłynąć za swoimi pragnieniami. Słysząc rozmowę Mii z jej matką, jego duma zostaje urażona. Choć dzień wcześniej nie zgodził się na zespół ze starym "kolegą", to po tym zdarzeniu postanawia stać się chyba bardziej odpowiedzialnym, nawet pomimo tego, że muzyka, którą gra nie jest w jego stylu. Po prostu dobrze zarabia na dom, jeździ w delegacje, ale pomimo, iż czuje, że wszystko powoli się rozpada, to dopiero w późnym momencie chce to naprawić. Ostateczną naprawą jest namówienie Mii, która straciła wiarę w siebie, aby poszła na casting i pokazała swoją prawdziwą twarz, wrażliwej, kruchej i marzycielskiej artystki. Nie wydaje mi się, żeby Sebastian kiedykolwiek zapomniał o swojej partnerce, a wręcz uważam, że nigdy już nie znalazł (gdybyśmy się przyjrzeli w jakimś jeszcze dalszym epilogu) kolejnej. Mia, jako jedyna w jego życiu, mało wierzyła w siebie, a Seb potrzebował kogoś, komu będzie mógł pokazywać jak bardzo widzi jego możliwości oraz jak bardzo tego kogoś podziwia. Taka była właśnie Mia. W ostatnim jego spojrzeniu czuć olbrzymią tęsknotę za tym, co stracił, a że "La La Land" kończy się rozpoczęciem gry Goslinga, to wydaje mi się, że po prostu gość postanowił poświęcić życie muzyce.



Damien Chazelle, czyli największy marzyciel współczesnego Hollywood





        Tu będzie już krótko. Jako takie podsumowanie. Damien Chazelle kocha jazz. Damien Chazelle kocha marzyć. Damien Chazelle kocha sztukę. Damien Chazelle powinien zrobić jeszcze kilka musicali. Żyjemy w epoce, w której raczej tęskno nam do beztroskiej Złotej Ery Hollywood, więc potrzebujemy produkcji, jakie dadzą nam, współczesnym marzycielom spełnienie marzeń i punkt do identyfikacji. Reżyser (i scenarzysta) sam czegoś takiego potrzebował. Młody i ambitny, gotowy na podbój całego tego filmowego światka, ukazuje nam historię dwojga marzycieli w sposób tak naturalny i tak osobisty, że ta cała magiczna otoczka w żaden sposób nie jest wymuszona. 

Dlaczego według pierwotnego założenia "La La Land" kończy się happy end'em?

Bo to właściwie film o marzeniach na tle miłosnym, a nie jak mylnie można stwierdzić o miłości na tle marzeń. O wspieraniu się nawzajem w dążeniu do spełnienia pragnień, o zrozumieniu, o cenie jaką ponosi się za swoje idealne, artystyczne życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz