Nasza droga po nagrody, czyli "Lion. Droga do domu" (2016)
Tytuł: "Lion. Droga do domu"
Reżyseria: Garth Davis
Scenariusz: Luke Davies
W rolach głównych: Dev Patel, Rooney Mara, Nicole Kidman, Sunny Pawar, David Wenham
W rolach głównych: Dev Patel, Rooney Mara, Nicole Kidman, Sunny Pawar, David Wenham
Muzyka: Dustin O'Halloran, Volker Bertelmann
Rok: 2016
Gatunek: Dramat
"Lion. Droga do domu" to kolejny film, który niepostrzeżenie trafił do nagrodowej stawki, a w Polsce przeszedł przez kina bez większego echa. Ja z jednej strony byłam bardzo ciekawa produkcji opowiadającej ciekawą (a przynajmniej według opisu) historię, a z drugiej ani zwiastun, ani żadne inne materiały nie zbudziły we mnie większych emocji. Jednak nagrody za najlepszy debiut i inne sukcesy filmu Gartha Davisa sprawiły, że i tak moje oczekiwanie były "jakieś".
Filmy podzielony jest na dwa akty. Pierwszy opowiada o zagubieniu małego chłopca (Sunny Pawar) na ulicach Kalkuty, poszukiwaniu swojej biologicznej rodziny i znalezieniu zastępczej. Druga część dzieje się już w czasach, kiedy Saroo (Dev Patel) jest dorosły. Młody chłopak po kursie hotelarstwa, na którym poznaje swoją przyszłą dziewczynę, Lucy (Rooney Mara), postanawia znaleźć swoją prawdziwą rodzinę. Poszukiwania pochłaniają większość jego czasu, jednak Saroo chce utrzymać to w tajemnicy. Głównie przed wyniszczoną przez swoją relację z drugim synem (Divian Ladva) matką (Nicole Kidman).
"Lion. Droga do domu" to film, który chce być wielkim, epickim dziełem, na którym ludzie będą płakać i pełnie utożsamiać się z bohaterami. I tak jest. Ale tylko do końca pierwszego aktu... (no i może w końcowej sekwencji). Sunny Pawar w roli małego Saroo jest genialny i nie pozwala o sobie zapomnieć już do samego końca seansu. A taka prawda, że chłopiec na swoich barkach musiał utrzymać cały pierwszy akt, bo to on tam praktycznie tylko grał. Partnerowała mu za to świetna muzyka i znakomite zdjęcia. Niestety, później pojawił nam się mały problem. W drugiej części w rolę Saroo wciela się Dev Patel i choć aktor stara się jak może i jest dość charyzmatyczny, ale jego postać nie jest w ogóle rozbudowana. Z malusieńkiego, zagubionego, ale odważnego chłopczyka zmienia się on (za pomocą czarnego ekranu?!) w niby mądrego, niby towarzyskiego mężczyznę, ale nam trudno jest w cokolwiek, co pokazane jest na ekranie, uwierzyć. Moim zdaniem, "Lion" ma naprawdę słaby scenariusz i nikt z twórców nie wie, jak tę historię nam przekazać. Zaangażowali zatem Deva Patela (no, bo on przecież grał już w takim filmie, co było tak na temat jego pochodzenia, c'nie?!), Nicole Kidman (no, bo niech sobie kobita popłacze trochę) i Rooney Marę - według mnie, nie wiadomo, po co, bo jej postać jest jak powietrze i mógłby ją równie dobrze zagrać ktoś zupełnie inny. Trzeba było po prostu zacząć od dobrego scenariusza. Rozwiązałby on wszystkie problemy.
Postacie są tak bezpłciowe, że ciężko oglądać ten cały drugi akt. Z nikim nie czujemy się specjalnie powiązani. Ktoś się z kimś rozstaje - a niech się rozstaje. Ktoś gdzieś wyjeżdża - a niech wyjeżdża. Co nas to w ogóle obchodzi. Dev Patel i Rooney Mara stworzyli poza tym, jeden z najgorszych ekranowych związków XXI wieku. On - choć ma postać ugruntowaną na pewnych przeżyciach z dzieciństwa, to na przestrzeni lat nikt nie odczuwa jego rozwoju. Ona - właściwie, to nie wiem, co mam o niej napisać. Mara odegrała postać, która zupełnie nie ma żadnego charakteru. Miała chyba odegrać kogoś na wzór Alicii Vikander w "The Danish Girl" (swoją drogą, beznadziejny film), czyli wspierającej swojego partnera w najcięższych chwilach, jakimi w przypadku "Lion" były poszukiwania swojej rodziny (Ave, Google!) i wyprawy w tym celu. Tylko coś nie pykło. Między bohaterami brak jakiejkolwiek chemii. Jeśli chodzi o Nicole Kidman, to uważam, że to kolejna bohaterka, która powinna odegrać w życiu Saroo jakąś większą rolę, ale nie odgrywa. Nikt nam nie raczy tego pokazać. Co prawda, widzimy, że relacja między nimi jest dość silna i chłopak jest do kobiety bardzo przywiązany, ale poza tym, nic więcej.
Z "Lion" na pochwałę najbardziej zasługują Sunny Pawar, znakomita muzyka i zdjęcia. Soundtrack jest tutaj naprawdę dobry i świetnie dopełnia pewne niedopowiedzenia, których naprawdę pełno. Poza tym, tak jak już powtarzałam - nic więcej. Aktorsko wybija się przede wszystkim Sunny Pawar, który jest istnym objawieniem (w tym roku mamy naprawdę dużo dziecięcych objawień. Nikt jednak specjalnie nie zostaje w tyle. (No może oprócz Rooney Mary, ale z nią problem jest raczej taki, że po tych jej wszystkich świetnych kreacjach, spodziewałam się czegoś naprawdę spektakularnego, a niestety, nie wyszło za bardzo).
Czy warto zobaczyć? Seans nie jest męczący. Wręcz przeciwnie, jeśli chodzi o świetną pierwszą część. Później dzieją się jakieś trele-morele, a dramaty głównego bohatera zostają wygrane jedynie na prostych, przewertowanych przez kino setki razy schematach.
OCENA: 5,75/10
"Lion. Droga do domu" to kolejny film, który niepostrzeżenie trafił do nagrodowej stawki, a w Polsce przeszedł przez kina bez większego echa. Ja z jednej strony byłam bardzo ciekawa produkcji opowiadającej ciekawą (a przynajmniej według opisu) historię, a z drugiej ani zwiastun, ani żadne inne materiały nie zbudziły we mnie większych emocji. Jednak nagrody za najlepszy debiut i inne sukcesy filmu Gartha Davisa sprawiły, że i tak moje oczekiwanie były "jakieś".
Emocje, tak bardzo dużo emocji... Żartowałam! |
Ten malec to najbardziej urocze dziecko w kinie tuż po Jacobie Tremblayu. Tak dobrze utrzymać na swoich malusieńkich barkach całą pierwszą część filmu. |
Tu nie ma chemii. Tu nie ma emocji. Co ja piszę?! Tu nawet żadnej głębszej relacji nie ma. |
Postacie są tak bezpłciowe, że ciężko oglądać ten cały drugi akt. Z nikim nie czujemy się specjalnie powiązani. Ktoś się z kimś rozstaje - a niech się rozstaje. Ktoś gdzieś wyjeżdża - a niech wyjeżdża. Co nas to w ogóle obchodzi. Dev Patel i Rooney Mara stworzyli poza tym, jeden z najgorszych ekranowych związków XXI wieku. On - choć ma postać ugruntowaną na pewnych przeżyciach z dzieciństwa, to na przestrzeni lat nikt nie odczuwa jego rozwoju. Ona - właściwie, to nie wiem, co mam o niej napisać. Mara odegrała postać, która zupełnie nie ma żadnego charakteru. Miała chyba odegrać kogoś na wzór Alicii Vikander w "The Danish Girl" (swoją drogą, beznadziejny film), czyli wspierającej swojego partnera w najcięższych chwilach, jakimi w przypadku "Lion" były poszukiwania swojej rodziny (Ave, Google!) i wyprawy w tym celu. Tylko coś nie pykło. Między bohaterami brak jakiejkolwiek chemii. Jeśli chodzi o Nicole Kidman, to uważam, że to kolejna bohaterka, która powinna odegrać w życiu Saroo jakąś większą rolę, ale nie odgrywa. Nikt nam nie raczy tego pokazać. Co prawda, widzimy, że relacja między nimi jest dość silna i chłopak jest do kobiety bardzo przywiązany, ale poza tym, nic więcej.
Z "Lion" na pochwałę najbardziej zasługują Sunny Pawar, znakomita muzyka i zdjęcia. Soundtrack jest tutaj naprawdę dobry i świetnie dopełnia pewne niedopowiedzenia, których naprawdę pełno. Poza tym, tak jak już powtarzałam - nic więcej. Aktorsko wybija się przede wszystkim Sunny Pawar, który jest istnym objawieniem (w tym roku mamy naprawdę dużo dziecięcych objawień. Nikt jednak specjalnie nie zostaje w tyle. (No może oprócz Rooney Mary, ale z nią problem jest raczej taki, że po tych jej wszystkich świetnych kreacjach, spodziewałam się czegoś naprawdę spektakularnego, a niestety, nie wyszło za bardzo).
Czy warto zobaczyć? Seans nie jest męczący. Wręcz przeciwnie, jeśli chodzi o świetną pierwszą część. Później dzieją się jakieś trele-morele, a dramaty głównego bohatera zostają wygrane jedynie na prostych, przewertowanych przez kino setki razy schematach.
OCENA: 5,75/10
#TAKBARDZOOSCAROWO
Nominacja dla "Lion" w głównej kategorii jest dla mnie troszkę śmieszna, bo film na nią absolutnie nie zasługuje. Zostały mi do obejrzenia jedynie 3 filmy z tej kategorii ("Manchester by the Sea", "Aż do piekła", "Fences") i uważam, że jak na razie (i wątpię, że to się zmieni) film Gartha Davisa jest najgorszy. Tak samo jest ze scenariuszem. Akademia aktorsko postanowiła uznać Deva Patela i Nicole Kidman i ja nie będę się z tym wyborem zbytnio kłócić, bo nie jest on ani jakimś rażącym błędem, ani Patel i Kidman nie są jakimiś głównymi kandydatami do statuetek (choć Dev nadal stoi w gronie możliwych). Scenariusz - nie! (Poza tym, ja w adaptowanych już mam swojego faworyta). Muzyka, zdjęcia - zasłużone nominacje.
ZDJĘCIA: filmweb.pl (dużo jest, bo jak film taki sobie, to chociaż sobie popatrzcie)