Wojna nikogo wielkim nie czyni, czyli "Przełęcz ocalonych" (2016)


Tytuł: "Przełęcz ocalonych"
Reżyseria: Mel Gibson
Scenariusz: Robert Schenkkan, Andrew Knight
W rolach głównych: Andrew Garfield, Sam Worthington, Luke Bracey, Teresa Palmer, Hugo Weaving, Vince Vaughn
Muzyka: Rupert Gregson-Williams
Rok: 2016
Gatunek: Biograficzny, Dramat, Wojenny


      Mel Gibson tworzy filmy pełne patosu, częstego nadęcia i postaci grubą krechą pisanych - to wiadomo nie od dziś. Kino wojenne jednak właśnie tego potrzebuje. Reżyser - na szczęście - potrafi to pokazać z pełnym szacunkiem dla całej historii. O "Przełęcz ocalonych" byłam więc od początku spokojna. Od ostatniego dobrego filmu wojennego minęło już w końcu piętnaście lat, więc wypadałoby już ruszyć z miejsca z czymś kolejnym. Co jednak, kiedy oprócz problemów związanych z byciem daleko od bliskich w ciągłym strachu o własne życie, dotykamy również dylematów moralnych związanych z głęboką wiarą? Tutaj może się pojawić pewien zgrzyt. Powiem szczerze, że nie przepadam za filmami typu "Bóg nie umarł"(a ostatnio tylko takie w tej tematyce są tworzone). Zwykle są pretensjonalne i nie potrafią opowiadać o Bogu bez niepotrzebnego zadęcia. Nie lubię tego. A jak jest z "Przełęczą ocalonych"?


              Desmond Doss (Andrew Garfield) jest spokojnym, uczynnym, młodym mężczyzną, wychowanym w religijnej rodzinie. Na początku filmu dowiadujemy się jednak, że nie wszystko w jego domu jest normalne. Tom Doss (Hugo Weaving - no bo kto inny może grać drugoplanowy, czarny charakter w filmie?!), ojciec, weteran I Wojny Światowej, regularnie bije swoją żonę (Rachel Griffiths) i dwóch synów (w roli Harolda Dossa - Nathaniel Buzolic). Oni jednak zawsze pozostają pogodni i uśmiechnięci - dni spędzając zwykle poza domem. Nadchodzi II Wojna Światowa. Młody Doss zaczyna sobie układać życie z pielęgniarką Dorothy (Teresa Palmer), jednak pomimo możliwości pozostania w swoim kraju, sumienie nakazuje mu wstąpić do wojska. Zostaje wysłany na Okinawę, gdzie ma służyć w korpusie medycznym. Desmond, ze względu na własne przekonania, odmawia udziału w ćwiczeniach z bronią oraz noszenia jej, przez co podpada przełożonym i kolegom z oddziału. Nie wiedzą oni, że właśnie w jego rękach za niedługo będzie ich los.


            Historia ta jest oparta na faktach, więc ekipa aktorska miała dość trudne zadanie odtwarzania prawdziwych postaci. Jak im to wyszło? Andrew Garfield jest czasami troszkę irytujący ze względu na swojego ultra-czystego bohatera, ale pewne momenty sprawiają, że patrzymy na niego zupełnie inaczej. Niezwykle podziwiam chemię pomiędzy nim a Teresą Palmer. Co najważniejsze, na tyle zaakcentowali swoje role, że to Garfield był tą główną postacią, jednocześnie dając dostatecznie wybrzmieć swojej ekranowej partnerce (Piszę to, ponieważ miałam obawy, że powtórzy się historia, której przez ostatnie dwa lata bohaterem był Eddie Redmayne, dwa razy z rzędu przyćmiony przez kobiety: raz przez Felicity Jones i raz przez Alicię Vikander). Drugi plan także radzi sobie naprawdę dobrze. Hugo Weaving - niczym król czarnych charakterów, Sam Worthington - czyli stoicki spokój i Vince Vaughn - w roli, jakiej pewnie nikt się po nim nie spodziewał.

  
               Bitwa o Okinawę robi naprawdę wielkie wrażenie. W kinie wojennym jedną z najważniejszych rzeczy jest brud. Po prostu brud. Wszędzie ziemia. Umorusani aktorzy w umorusanych mundurach. Sceny są naprawdę brutalne, co dodaje tego realizmu. Przecież mówimy o wojnie, która odciska piętno na życiu każdego człowieka. Dzięki całej scenografii, po seansie mamy poczuć się właśnie tak jak bohaterowie - brudni, obdarci z godności. 


               Mel Gibson znów wrócił do łask Hollywoodu "Przełęczą ocalonych". Jestem ciekawa, na jaką fabułę reżyser zdecyduje się następnym razem. Na pewno będzie z patosem i grubą krechą, bo to już wypracowany styl Gibsona. Oby było dobrze, tak jak tym razem. Z dobrą obsadą, z dobrym scenariuszem i ze scenami batalistycznymi, które zapierają dech w piersiach. W kinie tego reżysera bardzo lubię właśnie to, co napisałam na początku - umie bezpretensjonalnie opowiadać o głębokiej wierze i dylematach z nią związanych.

Bardzo polecam - 8/10 z <3 

#TAKBARDZOOSCAROWO

Co do kategorii najlepszy film, "Przełęcz ocalonych" jest filmem, który został nominowany, żeby go tylko nominować, no bo tak. Z góry wiadomo, że nie dostanie statuetki, ale za swój "bardzo amerykański charakter" został wyróżniony nominacją (bo wypada). Jak skończy "Hacksaw Ridge" na Oscarach? Pewnie z jakąś techniczną statuetką.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz