Co Vega ma do powiedzenia o polityce w swojej "Polityce"?



Patryk Vega jest jednym z najciekawszych zjawisk popkultury współczesnej Polski. Większość jego filmów spotyka się z powszechną krytyką, ale mimo to, na każdy z nich czeka się jak na świeże bułeczki. Trzeba przyznać, że droga do ukształtowania charakterystycznego dla tego twórcy stylu była dość wyboista i zawierała w sobie brutalne rozprawy z polskimi służbami („Pitbull”, „Służby specjalne”), żenujące próby rozbawienia widowni („Ciacho”, „Last Minute”), polskie exploitation o tym, jak głupi są nasi gangsterzy („Pitbull: Nowe porządki”, „Pitbull: Niebiezpieczne kobiety” i dwie części „Kobiet Mafii”) i wreszcie kino niby-zaangażowane („Botoks”). To właśnie ten ostatni film, mający pokazywać wszystkie grzechy polskiej służby zdrowia, a w rzeczywistości będący antyaborcyjną i antymedyczną propagandą, obraźliwą nie tylko dla medyków i ratowników, ale także dla całego społeczeństwa, wywołał w kraju największe oburzenie. Zrobił też najwięcej hałasu. Od tego filmu nazwisko Patryka Vegi było równoznaczne z jakąś kontrowersją, spowodowaną nie tyle przez same elementy składowe produkcji, ale mistrzowski marketing twórcy. No bo kto nie słyszał o scenie seksu z psem czy obrazie martwego płodu zrobionego w CGI? Nawet jeśli ostatecznie okazywało się, że poza swoim antyaborcyjnym manifestem, „Botoks” nie prezentował nic odkrywczego, a same sceny były zbiorkiem sprośnych żarcików, znanych dobrze wszystkim Polakom. „Polityka” była reklamowym samograjem. Krytyka polskiej sceny politycznej nie jest ani trudna, ani oryginalna. Różnią się tylko sposoby, w jaki uprawiamy ową krytykę – jedni wybierają spojrzenie iście tragiczne, inni komiczne, a jeszcze inni tragikomiczne. Prym wiodą od lat, oczywiście, kabarety, które mają być komiczne, ale niestety, wychodzi im to żenująco lub znośnie, ale w końcu nudno, jak było w przypadku „Ucha prezesa”. No właśnie – pierwszą rzeczą, nad jaką się zastanawiałam, kiedy Vega ogłosił produkcję „Polityki”, było to, jaki charakter nada wydarzeniom. Po zwiastunie wydawało się, że najbliżej temu będzie do tragikomizmu. Tak, mnie trailer tego filmu naprawdę się podobał. Miałam już pewne obawy, ponieważ wiem, że reżyser potrafi pokazać wszystkie najlepsze sceny w zapowiedziach, ale wciąż wmawiałam sobie, że nie musi tak być i tym razem. Tym bardziej, że wciąż słyszeliśmy o „kontrowersjach i trudnościach”. Można było wierzyć. Można było nie wierzyć. Nie dało się jednak nie czekać.

Czy było warto?



Polityka” zaskoczyła mnie już na samym początku podziałem na segmenty. Każdy, kto oglądał choć jeden film Patryka Vegi, wie, że jego najważniejszym problemem jest nieumiejętność nadawania swoim produkcjom jakiejkolwiek koherentnej struktury. Bohaterowie potrafią pojawić się na początku filmu, dostać niezłe przedstawienie, a potem zniknąć i pojawić się dopiero w ostatnich scenach. Takim bałaganem były „Kobiety Mafii” i „Botoks” - oba widocznie nagrywane jako seriale, ale zmontowane w film pełnometrażowy. Oba zostały w końcu wypuszczone w formie serii. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ten los podzieliła również „Polityka”, która posiada segmenty, ale każdy z nich wygląda jak zapowiedź epizodu. Jak to bywa w serialach, ich jakość absolutnie nie jest równa.


Każdy segment wybiera sobie jedną z wielu historii dotyczących polskiej polityki lub jej pochodnych. Wszystkie, oczywiście, mają ten typowy dla Vegi tabloidowy sznyt. Bezrefleksyjne podejście do postaci i wydarzeń ich dotyczących. Symetrystyczna percepcja polityki jako takiej. Mamy złych, gorszych i najgorszych, a poza tym, żadnej nadziei na zmianę. To, co musicie zapamiętać, to, że polityka psuje ludzi do szpiku kości. Najlepiej obrazują to trzy historie, czyli „Pani premier”, „Pupil” i "Prezes", w których poznajemy postacie wzorowane kolejno na Beacie Szydło, Bartłomieju Misiewiczu (choć twórcy napisali, że tak nie jest, bo pozew etc.) i Jarosławie Kaczyńskim. Prosta kobieta ze wsi i młody, mało inteligentny absolwent szkoły pewnego ojca dyrektora wkraczają w wielki świat machlojek, odwiecznej walki dwóch partii i reszty bałaganu, związanego z byciem politykiem. U premierki dochodzi do ostatecznej erozji lęków, wątpliwości i irytacji zacietrzewieniem w braku własnego zdania w czasie afery z premiami dla ministrów. Upokorzona musi oddać stanowisko młodszemu, ale wciąż może sobie wrócić na wieś, do starego życia i obrać ziemniaczki z mężem. „Pupil” nie ma jednak takiego szczęścia. Z początku pławi się w możliwościach, jakie daje mu Ministerstwo Obrony Narodowej, wykraczając, oczywiście, poza prawa, które posiada. Ostatecznie los odpłaca się mu za wszystkie wyrządzone innym ludziom krzywdy i jego kariera kończy się tak szybko i z takim impetem, z jakim się zaczęła. Tak czy tak – to nie jest jego wina. To nie jest nawet wina ludzi, którzy go wpędzili i utrzymali w takiej sytuacji. To wina polityki. Przez nią, oczywiście, najbardziej zepsuty jest Pan Prezes. Po wypadku ma on przydzielonego rehabilitanta, spędza z nim dużo czasu, są też sugestie co od homoseksualizmu bohaterów, jest miło, ciepło i przyjemnie, ale wszystko kończy się ostatecznym potwierdzeniem, że dopóki w rozmowie nie pojawia się polityka i spojrzenie na drugiego człowieka przez pryzmat jego poglądów, to z każdym można się dogadać.


Głównym bohaterem „Polityki” jest właśnie nasza społeczna percepcja polityki. Jak to w polskich kabaretach, politycy kradną, oszukują, zdradzają. Poza tym, nie liczą się dla nich idee, ale sama możliwość rządzenia i ustawienia się na całe życie. Patryk Vega nie wychodzi w swoim filmie ponad to, co możemy zobaczyć w Mrągowie. „Polityka” to po prostu zbiorek historyjek o ludziach, którzy być może, kiedyś byli dobrzy, ale teraz, wypruci z wszelkiej moralności, widzą w swoim życiu tylko jeden priorytet – mieć władzę. W ostatnim akcie wprowadzony zostaje bohater Daniela Olbrychskiego, w którego wjechała kolumna z premierką, i którego opozycja chce wykorzystać w swojej kampanii. Ten zgadza się startować, skrzętnie przygotowuje sobie program wyborczy, po czym postać wzorowana na Grzegorzu Schetynie porywa mu na strzępy kartkę z pomysłami i radzi nie myśleć za dużo o ideach na zmianę kraju. To wszystko doprowadza Olbrychskiego do pokazania swoich gołych pośladków na pierwszym posiedzeniu sejmu.


Patryk Vega ma lepsze i gorsze filmy. Trzeba przyznać, że ostatnio udawało mu się jednak unikać tworzenia filmów nudnych. „Polityka” jest jednak obrazem najgorszych wyobrażeń o produkcji Vegi, dotyczącej polityki. Do tego jest jeszcze okropnie nudna i nieangażująca, a zakończeń posiada więcej niż „Powrót Króla”. Marketing zapowiadał, moim zdaniem, coś o wiele bardziej tragikomicznego. Na pewno nie spodziewałam się, że Vega doprowadzi w tym filmie do dwukrotnego gwałtu na jednej ze swoich bohaterek, zostawiając to absolutnie bez żadnego komentarza. Ale taki właśnie jest ten film – niczym martwy znak, pozostawiony przez Patryka Vegę na szlaku jego filmograficznej ścieżki.

Najgorsze, że ja jestem pewna, że Vega byłby w stanie zrobić lepszy film. Najgorsze, że aktorzy są naprawdę znakomici w swoich rolach i świetnie się bawią, z zapadającym w pamięć Antonim Królikowskim na czele, więc mi ich bardzo szkoda.

No można było zrobić ten film lepiej.

Ale po co?

Przecież sprawdzona konwencja się sprzedaje.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz