Zawsze się jest trochę w bagnie - "Rojst" (2018)
Uwielbiam
ten tradycyjny szok, kiedy wychodzi jakiś polski serial i nie dość,
że wygląda dobrze, to zbiera jeszcze świetne recenzje. Tak było z
„Belfrem”, z „Watahą”, z „Ultrafioletem”, z „Krukiem”,
a ostatnio także z „Rojstem” - najnowszą oryginalną produkcją
Showmaxa – reżyserowaną przez Jana Holoubka. Szeroko nagradzana
obsada z Andrzejem Sewerynem, który wciąż jeszcze nie wyszedł w
głowach widzów z roli Zdzisława Beksińskiego, na czele i Dawidem
Ogrodnikiem, nie dość, że wciąż odgrywającym jakieś ikoniczne
role, to jeszcze robiącym to nad wyraz dobrze. Na drugim planie
Magdalena Walach, Zofia Wichłacz, Ireneusz Czop, Zdzisław Wardejn,
Agnieszka Żulewska, Wojciech Machnicki, a do tego Piotr Fronczewski
jako najśmieszniej tragiczna postać w historii polskiego serialu.
Jedno, czego można było być pewnym przy zaczynaniu tego serialu,
to znakomita gra aktorska. Pytanie tylko, czy oprócz tego,
dostaliśmy coś więcej?
Już
przed premierą „Rojstu” można było usłyszeć takie hasło,
jak „polskie „Twin Peaks”. Oczywiście serial Holoubka nie
dorasta nawet opus magnum Lyncha do pięt, ale stara się zawrzeć w
sobie wszystkie elementy składowe, jakie legendarna historia o
zabójstwie Laury Palmer miała. Zaczynamy więc od momentu
morderstwa miejscowego komunistycznego działacza (i skupcie się
przede wszystkim na słowie „miejscowy”) i prostytutki. Jako że,
mamy lata 80., wszędzie jest pusto, biednie, szaro i ponuro. W
również miejscowej gazecie o owym zdarzeniu ma napisać Witold
Wanycz – doświadczony w pracy i przez życie, zgorzkniały
dziennikarz. Od razu do pracy dołączyć chce się syn wysoko
postawionego działacza komunistycznego – Piotr Zarzycki. Z powodu
sprzeciwów pracodawcy, ciężarnej żony, Wanycza oraz ojca zaczyna
on prowadzić śledztwo na własną rękę.
Od
razu rzucają się w oczy typowe dla takich seriali tropy: młody
dziennikarz, niepracująca żona, 'father figure' i mentor w postaci
starszego kolegi z pracy. Niestety, to powoduje, że „Rojst” tak
naprawdę nie zaskakuje zbytnio niczym. Mógłby to zrobić
zakończeniem, ale je zniszczono tak dogłębnie, że nie mam ani
jednego słowa na obronę ostatniego odcinka. Choć sam podział na
epizody (serialu, który miał być pierwotnie filmem) wypadł
świetnie, to uważam, że pięć odcinków nie jest wystarczającą
liczbą na poznanie bohaterów. Tym bardziej, że wiele wątków nie
dokończono – postacie postawiono w rozkroku i po prostu o nich
zapomniano. Najlepiej to widać przy bohaterce Agnieszki Żulewskiej
– pojawiającej się i znikającej, kiedy tylko zajdzie potrzeba,
żeby o czymś powiedziała lub zmotywowała Wanycza czy Zarzyckiego
do podjęcia konkretnych działań. W samym środku serialu zostało
także pokazane, że jedna z ważniejszych postaci może być
lesbijką – i ten fakt zmieniałby wiele w jej character arcu, ale
już po chwili twórcy totalnie zapominają o tym, co nam niedawno
pokazali i nie mają ochoty tego ani skomentować, ani zakończyć
jakąś ładną puentą. Ledwo zdążymy mrugnąć okiem, a „Rojst”
już się kończy.
![]() |
"Rojst", pomimo znakomitego aktorstwa i wykonania technicznego, cierpi na problem wielu krótkich seriali - na brak wyraźnej puenty. |
Dobrze,
mimo wszystko, rozbudowano w serialu wątek Witolda Wanycza. I tak –
dziur jest tam dość dużo, ale wokół tego bohatera zgromadzono
tak wiele ciekawych bohaterów z ciekawą historią. Każdy z nich do
tego był powiązany z postacią zgorzkniałego dziennikarza.
Oczywiście mam pewne uwagi do tego, jak bardzo zignorowano w
ostateczności tajemnicę Elsy Koepke, która przecież na początku
miała napędzać całą fabułę. (JUŻ WYJAŚNIAM: Kiedy „Rojst”
miał być jeszcze filmem pełnometrażowym, nosił także inną
nazwę - „Co widziała Elsa Koepke?”), ale to wciąż jedyna
kreacja, wokół której można by zbudować cały serial.
Aktorstwo
jest, jak już pisałam na początku, niesamowite. Andrzej Seweryn
znów przechodzi samego siebie w roli Witolda Wanycza, a Dawid
Ogrodnik pokazuje swoje kolejne oblicze jako Piotr Zarzycki. Zofia
Wichłacz, choć występuje w każdym odcinku, ma strasznie dziwnie
napisaną postać – z jednej strony ważną w kontekście historii
jednego z bohaterów, jak i również bardzo ciekawą i
niejednoznaczną samą w sobie, ale z drugiej twórcy wciąż dają
nam o niej nowe informacje, a następnie gwałtownie spuszczają
bohaterkę z oka i zapominają na jakiś czas o jej osobistej
historii, zmieniając ją w typową Mary Sue funkcjonującą jedynie
w odniesieniu do Zarzyckiego. Jak zwykle, zapomina się o Magdalenie
Walach, która swoim występem pokazała, jakiej klasy jest aktorką
(a jest to, moim zdaniem, wysoka klasa). Fronczewski gra jak
Fronczewski. Kierownik hotelu to jest po prostu bardzo jego postać.
Rusza się jak Franek Kimono, mówi jak Szpicbródka, uśmiecha się
jak Jacek Kwiatkowski. Gdzieś w tym bohaterze można jeszcze znaleźć
Pana Kleksa i Cześka Wiśniaka. Nie jest to rola wyróżniająca się
w jego filmografii, ale mimo wszystko – Fronczewski to Fronczewski.
On może nic nie mówić, a i tak gra. I to gra dobrze. Z Agnieszką
Żulewską jest podobnie jak z Zofią Wichłacz. Obie panie uwielbiam
i potraktowania obu strasznie mi szkoda.
![]() |
Fronczewski mógłby zagrać nawet drzewo, a i tak oglądałabym z przyjemnością. |
Jeśli
czymś bronić „Rojst”, to zdecydowanie kwestiami technicznymi.
Pod ich względem serialowi nie można nic zarzucić. Wszystko jest
odpowiednio oświetlone i nagrane z finezją. Podobnie jest z muzyką.
Zobaczcie zresztą samą czołówkę, która świetnie buduje klimat,
jaki „Rojst” nie tyle ma, ale na pewno chce mieć. Czasami
Holoubek szarżuje ze stylizacją ujęć i wypadają one trochę
„snyderowsko”, jednak większość jest odpowiednio wysmakowana i
dograna w punkt. I za to chwała!
Podsumowując,
„Rojst” to produkcja, z którą naprawdę warto się zapoznać.
Ostatni odcinek pozostawił mnie mocno rozczarowaną, ale dużo
pozytywnych wrażeń można, mimo wszystko, z serialu Jana Holoubka
wynieść. (Nie chcę w tej recenzji ostatniego epizodu zbytnio
komentować, bo był lekko mówiąc, zły i zmarnowany, a chciałabym
Was choć trochę zachęcić do obejrzenia „Rojstu”.) Zagrany
jest znakomicie, nagrany również, ale i niestety, zmarnowany. Bo
potencjału było nawet, niech Wam będzie, na tę „polską wersję
„Twin Peaks””, a dostaliśmy jakąś niedorobioną „polską
wersję „Ostrych przedmiotów””.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz