Kochajmy marzycieli, czyli "La La Land" (2016)


 
Tytuł: "La La Land"
Reżyseria: Damien Chazelle
Scenariusz: Damien Chazelle
W rolach głównych: Emma Stone, Ryan Gosling
Muzyka: Justin Hurwitz
Rok: 2016
Gatunek: Musical, Romans


      Musicale są w dzisiejszych czasach uważane za gatunek "wymarły". Amerykańskie studia co jakiś czas wypuszczają twory musicalopodobne, ale nigdy nie mają one lekkości i uroku klasyków tego stylu. W zeszłym roku nawet nasz kraj zdecydował się na produkcję filmu muzycznego - i tak powstało niezbyt udane "#wszystkogra". Kiedy więc Damien Chazelle ogłosił, że tworzy musical w "starym stylu", i że w głównych rolach wystąpią Emma Stone i Ryan Gosling, którzy już nie raz pokazali, jaka jest między nimi naturalna chemia i jak dobrze pracują razem na ekranie, zaczęłam ze zniecierpliwieniem czekać na tę produkcję. (Właściwie powiedzieć o mnie, że zaczęłam"ze zniecierpliwieniem czekać", to jak nie powiedzieć nic).

Emma Stone i Ryan Gosling już nie raz pokazali, jaka jest między nimi ekranowa chemia, więc o to można być spokojnym.

Zwiastuny, materiały zza kulis, sukcesywnie ujawniane elementy soundtracku tylko podgrzewały atmosferę. Na seans wybierałam się zatem jednocześnie z kredytem zaufania dla całej trójki, której dotychczasowe dokonania bardzo lubię, i wielkimi oczekiwaniami. Nie spodziewałam się żadnych większych zaskoczeń... Miało być miło, przyjemnie i baaardzo uroczo. Było. Ale jednak... Chazelle wyciągnął asa z rękawa - ukazał wielką emocjonalnością, bijącą z ekranu już mniej więcej od połowy.

Czyżby to tegoroczna laureatka Oscara?

      Rozpoczynając od fabuły. Mia (Stone) jest początkującą aktorką marzącą o spełnieniu swojego "American dream". Wciąż chodzi na przeróżne castingi, jednak cały czas bez żadnego skutku. Sebastian (Gosling) jest za to pianistą jazzowym pragnącym otworzenia własnego klubu, ale w konkretnym miejscu (aktualnie znajduje się tam bar z sambą), gdzie będzie mógł grać co mu się tylko podoba. Na razie, niestety, stoi na etapie grania do kotleta standardów świątecznych w knajpce u Billa (Simmons), skąd ciągle jest wyrzucany z powodu swojego buntu. Można powiedzieć, że nasza główna para stoi w swoich życiach w kropkach. Robią coś, co totalnie nie zgadza się z ich pragnieniami, marzeniami, emploi, stale czekając na nagły cud. Cuda następują dopiero, gdy się spotykają. Wszystko zaczyna nabierać tempa. Razem z rozwijaniem się ich karier, związek i wspólne plany zostaje jednak odstawiony na drugi plan. Pytanie: czy uda się im przetrwać i co ostatecznie postawią na pierwszym miejscu? (Nie, tu nie ma spoilerów).

Na zdjęciu: Emma Stone i Ryan Gosling

     "La La Land" wydaje się z początku być wydumanym tworem dla zagorzałych romantyków i marzycieli. Wszystko pięknie ubrane w jaskrawo niebiesko-fioletowo-różowe barway. Niczym po prostu bardzo długi teledysk. Chazelle jednak już w "Whiplash" pokazał, że buduje historię we własny sposób, rozgraniczając tempo tak, aby widz ostatecznie niespodziewanie wyszedł z kina na miękkich nogach. Obserwujemy genialnie zagraną miłosną historyjkę o dwojgu marzycieli na tle równie magicznego i pięknego Los Angeles przeplatanego z ich własnymi, baśniowymi krainami. Chazelle zdecydował się cały czas grać na czujności widza wciąż dając sprzeczne znaki, aby widz nawet nie wyczuł finałowej, emocjonalnej bomby atomowej (zrealizowanej z ogromnym rozmachem i uczuciem).

Układy taneczne w filmie są bardzo nonszalanckie i słodkie.

      Warto wspomnieć o muzyce, która - jak to w musicalu - odgrywa przecież arcyważną rolę. Justin Hurwitz wykonał znakomitą robotę. Skomponował kilkanaście utworów w różnych nastrojach. Jedne przygotowane specjalnie do wykonań, które zwykle kojarzą nam się z musicalami, czyli grupa ludzi zaczynająca "ni z gruchy, ni z pietruchy" śpiewać, choćby na środku ulicy - tak się stało z bardzo pozytywnymi "Another Day Of Sun" i "Someone In The Crowd". Drugie to romantyczne ballady dla marzycieli ("City Of Stars","The Fools Who Can Dream", przy których można się nieźle naryczeć), a trzecie stają pomiędzy ze swoją lekką melodią - "A Lovely Night". Prawdziwą perełkę stanowi tutaj "Late For Date", czyli jeden z dwóch głównych motywów muzycznych. Gra go Sebastian, leci w tle w emocjonującym finale, wzbogaca także słynną już scenę, kiedy nasza para tańczy w planetarium. Hurwitzowi udało się stworzyć muzykę, która jest dla mnie pretendentem do stania się - zresztą, jak sam film - czymś kultowym.

Ujęcia są bajkowe i często metaforyczne.

         Podsumowując, "La La Land" bez wątpienia warto zobaczyć. To świetnie zrealizowana, piękna opowieść o miłości, muzyce, karierze, poświęceniu i - przede wszystkim - marzeniach. Chazelle po raz kolejny pokazał swoje zamiłowanie do jazzu i umiejętność ukazywania różne oblicza bycia artystą. Emma i Ryan tworzą znakomicie zgrany duet (co pokazują już przecież nie pierwszy raz... i mam nadzieję, że nie ostatni). Ich energia i głosy sprawiają, że w czasie seansu ma się ochotę wstać i zacząć śpiewać oraz tańczyć razem z nimi. Całość wykonana z wielką precyzją, a niekiedy nonszalancją. Oprócz tego, uważam, że ten film ma też swoją misję (o której więcej kiedy indziej) - zrealizowaną od początku do końca z taką samą pasją i zaangażowaniem.

Damien Chazelle wypracował z ekipą własny, bardzo naturalny styl "La La Landu". Teraz czekamy na adaptację sceniczną.



    W mojej ocenie... film idealny... arcydzieło... skrojony pod mój gust... po prostu 10/10 z wielkim <3.


      Co jednak, kiedy nie lubicie zbytnio musicali? Hmm.... "La La Land" nie jest typowym filmem muzycznym z kilkoma dialogami i toną piosenek. Wręcz przeciwnie, nie jest ich tu aż tak wiele, a kiedy już są. to zawsze bardzo urokliwe. Finał sprawi, że sami zaczniecie zastanawiać się nad własnym życiem i marzeniami, a emocje długo nie pozwolą Wam przestać o nim myśleć. To kwestia indywidualna, ale naprawdę uważam, że warto zaryzykować.
    


PS Zapewne za jakiś miesiąc pojawi się post o tym filmie ze spoilerami, bo muszę je wykorzystać, aby w pełni opowiedzieć o swojej miłości i pojmowaniu "La La Landu". Oczywiście, już zacieramy rączki i szykujemy się do Nagród Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej, która już za kilka dni ogłosi swoje nominacje do Oscarów. 

ŹRÓDŁO ZDJĘĆ: filmweb.pl

Tak, wiem, że jest ich dużo, ale musiałam Wam dobrze zilustrować to, o czym opowiadam.

4 komentarze:

  1. Ja mam trochę odmienne zdanie na temat tego filmu. Pewnie jestem w znacznej mniejszości. No cóż...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z musicalami często tak jest. Jak zauważyłam wśród znajomych, są albo baaardzo oczarowani, albo dość zawiedzeni. Zależy od gustu... ;)

      Usuń
  2. Nie przepadam za tym gatunkiem filmowym ale...zaintrygowałaś mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nikt, tak jak Amerykanie, nie potrafi robić musicali. Już nawet bez sięgania w dal, wspomnijmy "Mulin Rouge" i "Mama Mia". Ciekaw jestem jak "La La Land" poradzi sobie na Oscarach?

    OdpowiedzUsuń