Ostatecznie chodzi tu przecież o dobre jedzenie i Moët et Chandon, czyli jak poradziły sobie Złote Globy w 2020
Źródło: USA Today |
Złote
Globy to dziwny temat. Bo tak – z tyłu głowy zawsze mam tę myśl,
że to nagroda przyznawana przez dość wąskie grono dziennikarzy,
ale przez jej rozgłos w jakiś sposób nie da się przejść obok
jej wyników obojętnie. Przed galą nigdy jakoś nie mam wielkiego
parcia na pisanie przewidywań i moich typów, a po rozdaniu emocje
dość szybko opadają, ale w jej czasie, oczywiście, trudno myśleć
trzeźwo.
Wiele
wyborów HFPA było dość przewidywalnych, nawet jeśli do ostatniej
chwili wierzyłabym, że Globy mnie jakoś zaskoczą – mam tu na
myśli, przede wszystkim, kategorie aktorskie, które poszły dalej
za trendem dawania nagród za biografie, przeestetyzowane występy,
do jakich aktor lub aktorka musieli jakoś drastycznie zmienić swoje
ciało.
Poza
tym, warto wspomnieć również, że niektóre produkcje, które w
zeszłym roku naprawdę mnie ujęły (np. „Midsommar”,
„Lighthouse” i „Us”), zostały kompletnie pominięte już na
etapie nominacji.
Przejdźmy
już może do samej gali…
Musimy
zacząć od momentu, który właściwie definiuje prowadzącego gali,
czyli od monologu. Ricky Gervais był dla mnie kiedyś naprawdę
zabawną postacią. Wciąż się zastanawiam, na ile to ja się
zmieniłam, na ile zmieniło się w społeczeństwie podejście do
żartów ze spraw trudnych, a na ile to Ricky zaczął każdy żart
prowadzić w systemie „BĘDĘ WALCZYŁ Z TĄ GŁUPIĄ POPRAWNOŚCIĄ
POLITYCZNĄ, BO JAK WIECIE, JESTEM RICKY GERVAIS I TO MNIE NIE
OBCHODZI...”.
Przyznaję,
w monologu Gervaisa znalazło się kilka naprawdę trafnych i
bardzo zabawnych komentarzy
– takich pamiętnych i
uderzających w przemysł.
Gorzej mu już poszło
w żartach zaangażowanych społecznie. Wyszedł tu
też na wierzch największy
problem komizmu Gervaisa – gdzieś
po drodze zdarza mu się gubić to, co w personalnych uwagach
szorstkie, ciepłe i przewrotne, a zamienia to na po prostu bycie
wrednym gburem. Dostaliśmy
więc fatshaming, żart z pedofilii i parę innych rzeczy, których
nie chciałabym usłyszeć na gali, na której gwiazdy
siedzą przy bogato zastawionych stołach,
czekając na wegańskie
jedzonko i Moët
et Chandon.
Monolog i
tak oceniam jednak pozytywnie właśnie ze względu na żarty
skierowane w stronę Hollywood, które w większości naprawdę mu
się udały.
I
tak, żyjemy w trudnych
czasach. Nazwałabym to takim okresem przejściowym pomiędzy tym, w
którym mało kto zastanawiał się, czy na pewno jedynie słowo na
„n” jest obraźliwe dla dużej grupy społecznej, a tym, w jakim
po długim czasie refleksji osiągniemy
harmonię i przekraczanie granic będzie oznaczało coś trochę
innego od tego, o którym myślimy dzisiaj.
Zatrudnienie
Gervaisa do prowadzenia tegorocznego rozdania Globów już było
problematyczne, jeśli weźmiemy pod uwagę to, gdzie ze swoim
humorem aktualnie się znajduje (nie
czepiam się tego, co pisał na Twitterze i tak dalej, bo to dość
obszerna kwestia, z którą nie do końca
ktokolwiek umie się, moim
zdaniem, w tym momencie odpowiednio obejść). To
nie jest tak, że komik od miesiąca mówi niepoprawne żarty. To
samo w sobie nie jest problemem. Żarty przekraczające pewne granice
są pewną domeną stand-upów, w jakich Ricky jest mistrzem. Gorsze
jest to, że Gervais, trochę niczym Gilliam w wypowiedziach o
#metoo, zaczął od pewnego momentu stale upierać się na
robienie z siebie „tego, którego nie obchodzą zmiany zachodzące
w społeczeństwie, bo on jest ponad tym”. Kiedyś tego nie
potrzebował… Kiedyś Gervais po prostu taki był… I
kiedyś było lepiej… Równocześnie,
znając jego inteligencję, wiele nudnych użalań, jakie padły na
tej gali, mogło
się świetnie sprawdzić jako żarty,
jeśli komik zamieniłby
wyrażanie swojej wyższości nad hollywoodzkim status quo na moment
zabawnej refleksji nad tym, w którą stronę to wszystko zmierza.
Źródło: Vanity Fair |
Momentów genialnych Gervais miał tyle samo, co średnich, dlatego
do niego w roli prowadzącego mam naprawdę ambiwalentny stosunek
i jak szanuję, to, że wielu z Was pewnie niesamowicie się podobał,
tak chciałabym, abyście uszanowali również mój stosunek do tego
hostingu.
Na
ratunek przyszli zdobywcy i prezenterzy Globów, którzy w tym roku
naprawdę się popisali. Byli, moim zdaniem, zarówno śmieszniejsi
od Gervaisa, jak i bardziej zaangażowani w to, co mówią. Przy
każdej nagrodzie dopisałam parę słów o tych bardziej pamiętnych
przemówieniach. Znalazło się na tym rozdaniu wiele perełek, jakie
zostaną ze mną na kolejne lata.
Zdarzyło
się nawet tak, że z niektórych nagród ucieszyłam się tylko
dlatego, że dzięki nim, usłyszałam znakomite przemowy, jak np. ta
Skarsgårda,
nagrodzonego za drugoplanową rolę w „Czarnobylu”. Mocno
liczyłam na Andrew Scotta, który dał we
„Fleabag” taki występ, że
myślało
się o nim w pewnym momencie w pierwszej kolejności, kiedy słyszało
się o serialu Phoebe Waller-Bridge, ale statuetka dla Stellana
bolała mniej, gdy tylko pomyślałam o słowach, jakie powiedział
po jej zdobyciu.
Carol
Burnett Award, o czym wiedzieliśmy już wcześniej, poszła w tym
roku do Ellen DeGeneres. Prezentowała ją Kate McKinnon i biorąc
pod uwagę to, że ja za humorem McKinnon za bardzo nie przepadam,
muszę przyznać, że to był jeden z najbardziej emocjonalnych
występów tego wieczoru. Szczególnie fragment, w którym McKinnon
podkreśliła, jak ważna jest DeGeneres dla społeczności LGBTQ+ i
jakiej rewolucji dokonała. Było to o tyle wzruszająca, że
McKinnon również jest lesbijką oraz komiczką, więc dla niej
Ellen była dość dużym autorytetem i przykładem na to, że
owszem, możesz wszystko.
Sama
Ellen również zaprezentowała genialną mowę i – tu się
zdziwicie – jako kolejna osoba przebiła Gervaisa. Poza tym,
pokazała jak znakomicie balansować pomiędzy wzruszającymi
wspomnieniami a humorystycznymi wstawkami.
Cecil
B. DeMille Award trafiła do Toma Hanksa. Aktorsko go nie wielbię aż
tak, bo moim zdaniem, został ze swoimi dużymi zdolnościami i
umiejętnościami zamknięty w jednym typie roli, ale… uwielbiam
Hanksa jako osobę publiczną. Ma w sobie to niezwykłe ciepło,
które sprawia, że czujesz się o wiele lepiej ze sobą i całym
światem, a poza tym, zawsze wie, co powiedzieć tak, żeby działało
na serduszko. Na gali powiedział trochę ładnych słów, a
wcześniej został pięknie zapowiedziany przez Charlize Theron.
Kochajmy
Toma Hanksa – to nas uratuje od zagłady.
Źródło: The Sun |
Teraz
przejdźmy do omówienia nagród...
AKTOR
W SERIALU KOMEDIOWYM LUB MUSICALU: Ramy Youssef, „Ramy”
Nie
widziałam „Ramy'ego”, więc kibicowałam w tej kategorii Billowi
Haderowi za jego występ w „Barrym”. Mogłam się jednak
spodziewać, że skoro już tak dużo osób wie o „Barrym”, to
pewnie nagroda trafi do kogoś z serialu, w którym dowiedzieliśmy
się przy okazji nominacji.
AKTOR
W SERIALU LIMITOWANYM LUB FILMIE TELEWIZYJNYM: Russel Crowe, „Na
cały głos”
Kibicowałam
w tej kategorii Jaredowi Harrisowi i szczerze mówiąc, trochę mi
przykro, że nie wyszedł z gali ze statuetką. Muszę jednak
przyznać, że występowi Russela Crowe nie można odmówić
znakomitości, więc niech ma, co jego, a dzięki temu, dostaliśmy
komentarz na temat sytuacji w Australii.
AKTOR
DRUGOPLANOWY W SERIALU, SERIALU LIMITOWANYM LUB FILMIE TELEWIZYJNYM:
Stellan
Skarsgård, „Czarnobyl”
Liczyłam
na Andrew Scotta i jego pamiętny występ we „Fleabag”, więc
jestem trochę obrażona. Na szczęście Skarsgård miał naprawdę
świetną mowę, zatem trochę może im wybaczę.
Ale
tylko trochę.
SERIAL
DRAMATYCZNY:
„Sukcesja”
Yay!
Nawet nie wiem, co napisać. „Sukcesja” to jeden z najlepszych
seriali, jakie widziałam w tym roku. To również jeden z tych
seriali, które mają lepszy drugi sezon od pierwszego.
Oglądajcie,
bo jest na HBO GO.
AKTORKA
W KOMEDII LUB MUSICALU:
Phoebe
Waller-Bridge, „Fleabag”
Moja
druga faworytka. Nie mogło być inaczej. Rola Phoebe Waller-Bridge
jest wybitna, tak jak całe „Fleabag”. Jakby ona nie dostała, to
naprawdę bym się obraziła na to całe HFPA
jeszcze bardziej niż jestem.
FILM
ZAGRANICZNY: „Parasite”
Szkoda
mi „Portretu kobiety w ogniu”, bo nie został nawet zgłoszony
przez swój kraj jako kandydat do Oscara, a to genialny film i
niezwykły w swoim opowiadaniu o fascynacji. Trudno mi się jednak
nie cieszyć z nagrody dla „Parasite”, ponieważ Joon-ho Bong
zrobił tak wybitne dzieło zaangażowane społecznie, że trudno
obok niego przejść obojętnie.
AKTOR
W SERIALU DRAMATYCZNYM: Brian Cox, „Sukcesja”
Bardzo
mnie ta nagroda cieszy, bo szczerze, nie spodziewałam się, że Cox
wyjdzie z gali ze statuetką, a był moim wielkim faworytem.
SCENARIUSZ:
Quentin Tarantino, „Pewnego razu… w Hollywood”
Liczyłam,
że Baumbach wyjdzie z tym Globem z gali, m.in. dlatego, że
pominięto go w kategorii reżyserskiej, a scenariusz do „Historii
małżeńskiej” to złotko najzłotsze pełne bólu, humoru i
wszystkiego, co najlepsze.
FILM
ANIMOWANY: „Praziomek”
Nie
spodziewałam się, że HFPA nie nagrodzi animacji od Disneya.
Chociaż serduszko mam przy „Toy Story 4”, to bardzo mnie cieszy,
że doceniono Laikę, bo ta nagroda w tym momencie daje rozgłos
produkcji, która go nie miała.
AKTORKA
DRUGOPLANOWA: Laura Dern, „Historia małżeńska”
To
również była moja faworytka, więc jak mogę się nie cieszyć.
Tym bardziej, że uwielbiam ekipę „Historii małżeńskiej” i
to, jak pięknie na siebie patrzą, kiedy zdobywają nagrody.
SERIAL
KOMEDIOWY LUB MUSICAL: „Fleabag”
Nie
mogło być inaczej. Lećcie w ogóle na Prime Video i oglądajcie
„Fleabag”, bo to jedna z najwybitniejszych rzeczy, jakie pojawiły
się w zeszłym roku w kulturze. Prezydent Obama poleca, a Phoebe
Waller-Bridge pięknie mu dziękuje w mowie. Zresztą… zrozumiecie
dlaczego, kiedy obejrzycie…
PIOSENKA:
„(I'm Gonna) Love Me Again” z filmu „Rocketman”
To
jest najlepsza 'feel good song' ostatniego roku, więc ta nagroda
niesamowicie mnie cieszy. Elton John i Bernie Taupin jakimś sposobem
nadal potrafią napisać coś oryginalnego, wpadającego w ucho i
dającego nadzieję na przyszłość.
AKTORKA
DRUGOPLANOWA W SERIALU, SERIALU LIMITOWANYM LUB FILMIE TELEWIZYJNYM:
Patricia Arquette, „The Act”
„The
Act” to naprawdę znakomity serial i chociaż mocno liczyłam na
nagrodę dla Heleny Bonham Carter za jej występ w „The Crown”,
który był właściwie najlepszą rzeczą w trzecim sezonie serialu,
to nie mogę odmówić Patricii Arquette tego, że zagrała
genialnie. Poza tym, wygłosiła świetną mowę, komentującą
polityczny stan Stanów Zjednoczonych.
AKTORKA
W SERIALU DRAMATYCZNYM: Olivia Colman, „The Crown”
Olivia
Colman jest wielką aktorką i cieszę się z każdej nagrody, którą
dostanie, nawet jeśli jej występ w „The Crown” nie był wcale
najjaśniejszym punktem tego sezonu i muszę przyznać, że w sumie
nie była to aż tak znakomita rola, jak bym się spodziewała.
REŻYSERIA:
Sam Mendes, „1917”
Nie
widziałam jeszcze „1917”, więc trudno mi się odnieść do tej
nagrody. Jeśli chodzi o kino wojenne, to zawsze gdzieś tam się
mówi o zwróceniu uwagi na dany film w tej kategorii. Szkoda Joon-ho
Bonga, bo jego reżyseria w „Parasite” to majstersztyk. Ocenię
racjonalność tej statuetki, jak zobaczę film.
Poza
tym, zapytam po raz kolejny, dlaczego tu był nominowany Todd
Phillips, a zabrakło Baumbacha?!
AKTORKA
W SERIALU LIMITOWANYM LUB FILMIE TELEWIZYJNYM: Michelle Williams,
„Fosse/Verdon”
Uwielbiam
Michelle Williams – to jest jedna z najlepszych osób na świecie.
Była jedną z moich dwóch faworytek w tej kategorii. Powiedziała
do tego przepiękną, zaangażowaną społecznie mowę, więc jeszcze
bardziej ją kocham.
SERIAL
LIMITOWANY LUB FILM TELEWIZYJNY: „Czarnobyl”
„Czarnobyl”
to jedna z najlepszych rzeczy, jakie przydarzyły się telewizji w
ostatnich latach, a poza tym, rzecz, która przyszła uleczyć nasze
serca po tym, jak Benioff i Weiss ze swoim ostatnim sezonem „Gry o
Tron” spowodowali zwątpienie w to, czy nadal warto płacić za
HBO. „Czarnobyl” jest genialny pod tak wieloma względami, że
mogłabym je wypisywać godzinami. Zamiast tego napiszę, żebyście
szli go oglądać.
MUZYKA:
Hildur
Guðnadóttir
, „Joker”
Ścieżka
dźwiękowa to jeden z trzech dobrych elementów tego filmu. Podoba
mi się jej odświeżająca rola w „Jokerze”. Podobnie zachwyciło
mnie użycie muzyki w „Historii małżeńskiej”, więc im dwóm
kibicowałam tak samo. Nagroda dla Hildur cieszy o tyle, że w
Hollywood pracuje wiele genialnych kompozytorek, które często są
pomijane przy rozdaniach, a tutaj autorka muzyki została doceniona i
to w roku, jaki jest dla niej pasmem sukcesów.
Źródło: IMDb |
AKTOR
DRUGOPLANOWY: Brad Pitt,
„Pewnego razu… w Hollywood”
Dafoe
nie był nominowany, więc z automatu moje serce zaczęło kibicować
Bradowi Pittowi. Brad sobie odebrał nagrodę za swój genialny
występ, powiedział świetną mowę, w której znalazło się
miejsce na niesamowicie uroczy żart o jego mamie.
AKTOR
W KOMEDII LUB MUSICALU: Taron
Egerton, „Rocketman”
Nagroda
dla Tarona naprawdę mnie zaskoczyła, ale właściwie bardzo
pozytywnie. Tak, moim zdaniem, za samą rolę statuetkę powinien
dostać Leonardo DiCaprio, lecz muszę przyznać, że Egertonowi ten
Glob przyda się o wiele bardziej i jest kolejnym kamieniem milowym w
jego karierze.
AKTORKA
W KOMEDII LUB MUSICALU: Awkwafina,
„Kłamstewko”
Kocham
Awkwafinę. To jest jedna z moich ulubionych osób na świecie. Nie
widziałam jeszcze „The Farewell”, ale każde docenienie
Awkwafiny to jest miód na moje serduszko, uszy czy na co tam jeszcze
pozytywnie wpływa miód.
KOMEDIA
LUB MUSICAL: „Pewnego
razu… w Hollywood”
Uwielbiam
zarówno film Tarantino, jak i „Knives Out” Riana Johnsona.
Nagroda dla „Pewnego razu… w Hollywood” cieszy mnie o tyle, że
to w jakiś sposób dzieło-podsumowanie twórczości reżysera, więc
fajnie, że za ten swój równoczesny hołd dla kina i rozliczenie z
nim, został doceniony.
AKTOR
W DRAMACIE: Joaquin Phoenix,
„Joker”
Trochę
się już uspokoiłam po tym, jak Adam Driver i jego genialny występ
w „Historii małżeńskiej” nie został doceniony, a rola
Joaquina Phoenixa została. I to nie jest tak, że ja nie doceniam
tego, co aktor robi w „Jokerze”. To i tak najlepszy element tego
filmu. Szkoda mi po prostu, że kolejny raz umocniony został trend,
według którego wybitny aktor może dostać statuetkę dopiero
wtedy, kiedy drastycznie zmieni swoje ciało do swojej roli.
Z
jakiegoś powodu mam wrażenie, że Phoenix skończy ten sezon jako
zwycięzca, a Driver po prostu podzieli jego los i też będzie
musiał jakoś schudnąć do roli czy nie wiem… zgolić się na
łyso…
A
właśnie – kocham przemówienie Phoenixa!
AKTORKA
W DRAMACIE: Renée
Zellweger, „Judy”
Na
tę nagrodę jestem właściwie jeszcze bardziej zła. Głównie
dlatego, że moje największe faworytki, Florence Pugh i Lupita
Nyong'o, nie zostały w tej kategorii nawet nominowane.
Rola Zellweger jest nudna i karykaturalna. „Judy” mocno mnie
zmęczyła i choć nie oczekiwałam po tym filmie zbyt wiele, to
miałam nadzieję, że aktorka uratuje sytuację.
Nie
uratowała.
DRAMAT:
„1917”
Nie
widziałam tego filmu, więc trudno mi się wypowiedzieć.
Źródło: Hollywood Reporter |
Podsumowując,
tegoroczne Złote Globy były wreszcie taką galą, na jaką czekałam
przez ostatnie dwa lata. Luźną, z dobrym tempem i przemowami. Może
i moje typy nie pokryły się z typami HFPA, ale ostatecznie to
przecież nie o to chodzi w nagrodach.
HFPA
to dziwna instytucja. Wszelkie racjonalne przesłanki każą patrzeć
na ich statuetki z politowaniem, ale medialny rozgłos, który mają,
sprawia, że gdzieś tam jednak liczy się to, kto wygra. Tylko
uwaga! Jeśli macie zamiar obstawiać Oscary i robicie sobie
statystyki, to dajcie poprawkę na Globy, bo one nie muszę wyznaczać
trendów na dany sezon. Mogą, ale nie muszą. W tak nieoczywistym
roku, jak ten, możemy się spodziewać wszystkiego.
Jeśli
chodzi o największego przegranego tego rozdania, to jest nim bez
wątpienia Netflix, który zarówno w kategoriach filmowych, jak i
serialowych został bogato obdarzony nominacjami, a ostatecznie
wyszedł z 2 aktorskimi statuetkami.
Czy
można się w tym upatrywać jakiegoś trendu?
Można,
ale nie trzeba.
To
Globy.
Tam
można wszystko i nie trzeba niczego.